Włochy to kombinacja przyjemności
Michał Zaczyński, dziennikarz piszący o modzie i ekologii, w czasie pandemii wyjechał na południe Włoch. Zakochał się w nim tak mocno, że postanowił tam zapuścić korzenie, a ta miłość trwa do dzisiaj – o włosko-polskich odkryciach rozmawia Rafał Stanowski
Powiedz, gdzie cię złapałem? (rozmawiamy przez Messenegra bez wizji)
– Kiedy nie pracuję, to zwykle jestem na plaży. A jeśli muszę coś załatwić, na przykład odwiedzić targi płyt winylowych, jadę na wycieczkę do Lecce. I tyle, to jest całe moje życie w tej chwili. Teraz jestem na plaży.
Czyli masz tam prawdziwe dolce vita! Tak sobie myślę, że Włochy to kraj mnóstwa małych przyjemności, które można kosztować co krok – pyszne jedzenie, piękna architektura, stylowi ludzie, wszechobecne promienie słońca. Zgodzisz się?
– To prawda! Z tym, że tych przyjemności jest absolutnie mnóstwo. Włochy to dla mnie cały czas radość, od jednej przyjemności do drugiej…
A gdybyś mógł wskazać jedną, ulubioną z tych przyjemności, byłaby to…
– Chociażby to, że jestem nad morzem przez dziewięć miesięcy w roku. Naprawdę trudno wybrać tę jedną, bo Włochy to cała kombinacja przyjemności. Ludzie są kochani, czuję się tu bezpieczny, zaopiekowany, rozpuszczany. Inna sprawa, że gdy jesteś tu, niewiele potrzeba ci do szczęścia. W przeciwieństwie, gdy żyjesz pod inną szerokością geograficzną. I nie mówię tylko o Polsce, ale o innych bardziej ponurych i chłodniejszych krajach. Szczęście, o którym mówię, to kombinacja tutejszej mentalności, piękna kraju, smaków, kolorów i pogody.
Zacząłeś od ludzi – czy mam rozumieć, że oni są przede wszystkim przyczyną włoskiego szczęścia?
– Mam wrażenie, że są jego fundamentem. Polacy lubią ten kraj i lubią tu przyjeżdżać, więc często zagadują mnie: „A co, masz tam pięknie cały czas? Masz tam pyszne jedzenie, prawa?”. Tak, prawda, ale to ludzie są najważniejsi. Możesz ich nie docenić, gdy przyjeżdżasz tu na wakacje, na tydzień lub dwa, bo dostajesz tyle innych bodźców. Ale kiedy tu mieszkasz, szybko zauważasz, że nie można kochać Włoch bez Włochów.
W takim razie powiedz, jacy są?
– Możesz na nich liczyć. Są przyjaźni, pomocni, otwarci. Są też mocno honorowi i – co nie pokrywa się ze stereotypem na ich temat – grzeczni oraz dobrze wychowani. Młodzież jest taka, jaką by sobie wymarzyły te wszystkie XIX-wieczne guwernantki – ułożona, a przy tym ujmująca. Panuje tu wszechobecna łagodność, Włosi – przynajmniej tu u mnie, w Salento, nie są wcale gwałtowni, jak znowu chcą nam wmówić stereotypy.
Najgorszą rzeczą, którą możesz tu zrobić i się skompromitować, to być agresywnym, zniecierpliwionym, coś krzyknąć nerwowo. Takie zachowanie, dla nas może i n porządku dziennym, tu zwyczajnie nie przystoi. Należy być grzecznym i serdecznym, a jeśli takim się jest, to ma się całe Włochy dla siebie, zwłaszcza te południowe. Wypowiadam się głównie za mój region Apulia, czyli obcas włoskiego buta, bo góra, Mediolan i Wenecja, to już zupełnie inni ludzie.
Czyli jednak dostrzegasz słynny rozdział na północne i południowe Włochy?
– Tak, oczywiście. Kiedyś byłem w Wenecji, wieczorem poszedłem do lodziarni i dostałem w prezencie wino. Odruchowo spytałem ją: „Czy pani jest z południa?”. „Nie, jestem stąd, ale wszyscy myślą, że właśnie gdzieś z Sycylii czy Apulii”, odparła. Oczywiście nie generalizuję, jest wielu świetnych ludzi w Mediolanie, ale jakoś tak się dzieje, że gdy zaczniesz z nimi gadać, przyznają, że pochodzą z Neapolu lub z Lecce…
Zabawne, że kiedy jestem w Mediolanie i ludzie słyszą, że mieszkam w Gallipoli, mówią „O jak wspaniale! Jak cię zazdroszczę! W dzieciństwie spędzałem tam każde wakacje”. Bo Gallipoli jest dla nich abstrakcją jak dla krakowiaka, powiedzmy, Ustka. Ale kiedy przyjeżdżam do Rzymu i dowiadują się tego samego, patrzą z politowaniem: „O Boże, ale dlaczego tam!”. W Rzymie jest już wystarczająco ciepło, w pobliżu mają wspaniałe plaże i dla nich mieszkanie w Apulii wydaje się strasznym doświadczeniem. Jakąś zsyłką.
Opowiedz o Gallipoli! Jak tam trafiłeś?
– Już wcześniej podobała mi się Apulia, a Gallipoli ma dodatkowo piaszczyste wybrzeże, co tu wcale nie jest oczywiste. Włochy posiadają najdłuższą w Europie linię brzegową, ale to nie znaczy, że wszędzie znajdziesz bajeczne wydmy do wylegiwania się. Masz, na przykład, setki kilometrów skał. Tymczasem w pobliżu Gallipoli znajduje się coś, co nazywają „Malediwami Włoch”, czyli turkusowa woda i szerokie, przepastne plaże po horyzont.
Masz też pod nosem wspaniałą architekturę i nadzwyczajne widoki. Czy to one zachęciły Cię do zostania na dłużej we Włoszech?
– Chyba jednak nie. Bardzo dużo podróżowałem w swoim życiu. I naprawdę piękna jest Portugalia, oszałamiająca jest Szkocja, nigdzie nie ma takiej zieleni jak w Irlandii, a Szwajcaria wygląda jak z kartki pocztowej. W Polsce, oprócz Krakowa, mamy melancholijne wybrzeże albo Ponidzie. Jadąc w ubiegłym roku z Lublina do Tarnobrzegu nie mogłem odkleić nosa od szyby pociągu, taki zachwyt. Więc to nie jest tak, że mamy Włochy i nic.
Jednak rzeczywiście genialna jest tu architektura. W moim ulubionym Lecce, gdzie zresztą nie tak dawno pod katedrą odbył się pokaz Diora, mamy plac pośrodku którego pyszni się starożytny amfiteatr, a wokół kościół barokowy, drugi renesansowy, kamienica secesyjna, coś średniowiecznego, a kończy się na monumentalizmie Mussoliniego i budynku z lat 50. Tu obok siebie egzystują wszystkie style architektury i piękna. Niesamowite jest to, że jedziesz tu przez wsie, albo przez pustkowia, gdzie rosną tylko kaktusy i oliwki, i nagle wyrasta ci przed oczami kościelny kompleks barokowy, stojący niemal w szczerym polu.
A ludzie? Włoszki i Włosi słyną z wyrazistego stylu. Dostrzegasz go codziennie na ulicach?
– Ludzie ubierają się tu zupełnie inaczej od reszty kontynentu. Stroją się na potęgę.
Kupujesz ten włoski styl?
– Bardzo! Wszyscy są tu modni, ale też piękni – i to jest oddzielna kwestia. To jest naród wizualnie spektakularny. Stereotyp mówi, że to włoscy mężczyźni są szczególnie zadbani. Ale ja bym powiedział, że to kobiety wyglądają oszałamiająco.
Zachwycają mnie przywiązaniem do stylu, makijażu, fryzury. Nawet jeśli ktoś ma mało pieniędzy i kupuje tanie ubrania, to one są i tak supermodne i dopasowane. Ma to swoje reperkusje i czasami nachodzi cię myśl „No, jestem tutaj najgorzej ubrany i najmniej urodziwy”. Ale lepiej być najsłabszym wśród najlepszych, niż odwrotnie.
To już zdecydowanie przesadziłeś, bo jesteś jednym z najlepiej ubranych polskich facetów! Zapytam inaczej, czy pod wpływem Włochów zmienił się Twój styl?
– Przez chwilę tak, na przykład nosiłem apaszki. Wiesz, w Polsce panuje fantazyjny pogląd, że Włoszki noszą zwiewne, romantyczne sukienki w łąkowe kwiatki czy w cytryny Dolce & Gabbana i wiklinowe kosze, a faceci – mokasyny, lniane garnitury i kapelusze słomkowe. Tak raczej nie jest. Młodzi się w ogóle tak nie ubierają, len to atrybut starszych panów, a kapeluszy słomianych w ogóle się nie widuje.
Czasami przyjeżdżają tu ludzie z północy, widziałem Polki, Angielki i Szwedki, które wachlowały się w tych zwiewnych szatach, w wielkich kapeluszach, z sandałkami na nogach – a Włosi takich „wakacyjnych” sandałów nie noszą – dumne z siebie, że wyglądają iście południowo. Tu ludzie się z nich śmieją! Nie szydzą, bo jak mówiłem są grzeczni, ale po prawdzie spadają z krzeseł na ten widok.
A jak się noszą Włoszki na co dzień?
– Czerń, złoto, jeansy. Masz upał 50 stopni, a dziewczyny zadają szyku w wysokich kozakach. Oczywiście pełen makeup, zrobione oko, bardzo seksownie i wyraziście. I monochromatycznie. Biel, czerń, błękit dżinsów. Niewiele więcej. Moja sąsiadka, która jest gospodynią domową, o godzinie 11 rozwiesza pranie w wieczorowym niemal makijażu. Do tego duży złoty kolczyk w uchu i miniówa. A potem jedzie na zakupy i wygląda tak, jak u nas idzie się na dyskotekę.
Gadałem kiedyś z dwoma chłopakami w barze w Bari, nie znaliśmy się, a że ja jestem trochę gawędziarzem, doszło do tego, gdzie pracuję i co robię. Że jestem dziennikarzem, piszę o modzie i ekologii. Jeden z nich odezwał się na to, że jeśli chodzi o ekologię, on realizuje z miastem jakiś projekt na ten temat, natomiast z modą nie ma nic wspólnego.
Ja spojrzałem na niego, oczywiście był totalnie odstawiony z naszyjnikiem pereł, bardzo obecnie obowiązkowym włącznie, i powiedziałem: „Jak patrzę na ciebie, to nie wydaje mi się, że nie masz nic wspólnego z modą”. On odparł: „No tak, my Włosi po prostu jesteśmy modą”. Młodzi mężczyźni we Włoszech, zwłaszcza tych miejskich, to raczej styl Maneskin.
Czy masz w planach zakup domu za 1 euro, o czym jest u nas coraz głośniej?
– Domy za 1 euro są dobre dla ludzi, którzy lubią remonty i całe to zamieszanie. (Michał na chwilę zmienia temat)O, jaka ciekawa jaszczurka właśnie do mnie przyszła! Na ogół są zielone, a ta ma kolor brązowy, pierwszy raz taką widzę. Szkoda, że z tobą właśnie rozmawiam, bo nagrałbym ładny film! Wracając do domów, nie będę się za to łapał, nie chcę w ogóle domu, zamiast tego wolę tu kupić fajne mieszkanie.
W swoim podkaście opowiadasz często o włoskiej kuchni. Co w niej kochasz najbardziej?
– Odpowiem ci w ten sposób: sąsiadka przyniosła nam talerz ze smażonymi kalmarami i rybami. Pobiegłem do sklepu do Antonia, cztery kamienice dalej, po jakąś bułkę, w domu mieliśmy trochę sałaty, więc obiad gotowy. Chciałem mu się pochwalić tym prezentem od sąsiadki, a on wysłuchał, spojrzał na mnie i mówi: „Po co ci ta bułka? To się je ot tak”. Kupiłem sobie kiedyś w Bari, w renomowanej włoskiej firmie, wyciskarkę do owoców i warzyw.
Do niej dołączona była książeczka z przepisami na soki. I one są takie: „Granatowa fantazja. Bierzesz dwa granaty, obierasz, kroisz na kawałki”. Koniec. Albo: „Kiwi sorpresa, czyli kiwi niespodzianka. Bierzesz dwa kiwi, wyciskasz”. A w Polsce idziesz do księgarni, masz kilkadziesiąt książek typu „Moje spektakularne soki i koktajle” Karoliny Szostak. Oni by tu umarli po prostu, jak by to zobaczyli. Rozumiesz. Oczywiście w Rzymie czy Mediolanie spotkasz dania bardziej urozmaicone, ale tutaj kuchnia jest skrajnie prosta, oparta na wspaniałych produktach. Przyznam, że trochę czasu mi zajęło, by to dostrzec i docenić. Dopiero w drugim roku mieszkania tutaj zauważyłem, jaka jest różnica w warzywach, owocach, nabiale.
Oczywiście w Polsce też są dobre rzeczy, genialne śliwki, agrest, czarną porzeczkę, ale pomidory, oliwki, mozzarellę, bazylię zostawmy Włochom. Nie ma sensu ich kopiować, gotować tego polskiego spaghetti z pomidorami, wolałbym zjeść coś regionalnego – twaróg, ogórek małosolny, ciemny chleb, młode ziemniaki z koperkiem – no, te sprawy. W ogóle śmieszy mnie, jak mówi się, że królowa Bona przywiozła do Polski włoszczyznę. Tutaj nie ma wielu warzyw tego typu – nie ma pietruszki czy selera. Gdzieś czytałem, i w to wierzę, że Bona – zresztą pochowana w Apulii, w Bari, zamiast nich przywiozła nad Wisłę winogrona.
Barokowy Smak Wilna w Pałacu Paców.
A może ta kuchnia smakuje wspaniale także dlatego, że samo kupowanie produktów we włoskim sklepie sprawia niezwykłą przyjemność?
– Mówi się, że Holendrzy są mistrzami handlu. Ale ja postawiłbym na Włochów. Nigdy nie wychodzisz do końca z tym, czego chciałeś, ani z taką ilością, jaką miałeś w planach. Jeśli chcesz dwie brzoskwinie, on ci da cztery w cenie trzech. A jak czegoś bardzo nie chcesz albo nie masz tyle pieniędzy, to często dostaniesz w prezencie. Gadają z tobą, poznają się, dyskutują.
Wiem, że kochasz filmy Federico Felliniego. Czy dłuższy pobyt we Włoszech wzmocnił, czy osłabił tę miłość?
– Byłem kiedyś w szkole językowej w Rzymie, rozmawiałem z pewnym Włochem, który gdy usłyszał o mojej miłości do twórczości wspomnianego reżysera, powiedział: „Tego Rzymu Felliniego już nie ma”. A ja myślę, że wiele zależy od nas. Jeśli fantazjujemy na temat Włoch romantycznych, albo rodzinnych i ciepłych, albo żywiołowych, generalnie fajnych, to takie Włochy spotkamy.
Ja w Rzymie nadal widzę mnóstwo Felliniego, chodzę śladami jego bohaterów i czuję tę atmosferę. A jeśli nie czuję, to sobie wyobrażam i ją wytwarzam. To trochę jak Paryż Edith Piaf. Niby dawno nie istnieje, ale przy odpowiednim nastawieniu znajdziesz go w co drugim zaułku. Nie mógłbym mieszkać we Włoszech, gdybym patrzył na chłodno i jeszcze, nie daj boże, narzekał, wytykając wady Włochów. Jeśli wyjeżdżasz za granicę, zwłaszcza na stałe, musisz koncentrować się na rzeczach dobrych.
Jeśli ktoś uwielbia Włochy, bezcelowym wydaje mi się uświadamianie mu, że to kraj z problemami, jak każdy inny, a ludzie nie są idealni. Bo to truizm – nigdzie nie są. Lepiej po prostu się cieszyć i żyć w swojej bajce. Jeśli kochasz Włochy i jesteś nimi zachwycony, to jest duża szansa, że Włochy uczynią to z wzajemnością.
Rozmawiał Rafał Stanowski
Zdjęcia: Instagram Michała Zaczyńskiego