Sorry Boys to fascynujące połączenie romantycznego brzmienia z melancholijnym klimatem w artystowskim stylu. W maju ukaże się czwarty album grupy. „Miłość” ma być jej najbardziej optymistycznym dokonaniem.
Emocjonalna walka
Wielu z nas po raz pierwszy usłyszało o Sorry Boys dzięki Piotrowi Kaczkowskiemu. Jedno z wczesnych nagrań zespołu trafiło bowiem na jego składankę „MiniMax” z 2008 roku. Warszawska grupa działała już wtedy dwa lata. Powołało ją do życia dwóch gitarzystów – Tomek Dąbrowski i Piotr Blak. Na stanowisku basisty i bębniarza początkowo często zachodziły zmiany, ostatecznie w zespole zostali Bartek Mielczarek i Maciej Gołyźniak. Najważniejsze było jednak obsadzenie miejsca przy mikrofonie – a zajęła je Bela Komoszyńska. Jej eteryczny głos szybko stał się znakiem rozpoznawczym Sorry Boys.
„Jestem amatorką, nigdy się nie szkoliłam, bo zupełnie się do tego nie nadaję. Śpiewam właściwie bez udziału świadomości – w naturalny sposób. Jest mi z tym dobrze i czuję się wolna, nie zastanawiając się, czy prawidłowo wydobywam dźwięki w danym utworze” – tłumaczyła wokalistka.
Bela i Tomek szybko stali się głównymi dostarczycielami piosenek dla grupy. Właściwie mogła ona nagrać swój debiutancki album już po dwóch latach, ale doszło do tego dopiero w 2010 roku. W międzyczasie Sorry Boys przeżyli dosyć radykalny zwrot w swej twórczości. Jego efektem była płyta „Hard Working Classes”. Warszawski zespół objawił na nim świeże i efektowne brzmienie, w którym słychać było echa dokonań tuzów alternatywnego rocka, od Cocteau Twins i Joy Division, do Sonic Youth i Blonde Redhead.
„Hard Working Classes to określenie z mojego prywatnego słownika, oznaczające czas wytężonego wysiłku w znaczeniu emocjonalnym, kiedy walczy się o najważniejsze sprawy w życiu – przede wszystkim o miłość, ale też o inne wartości. I właśnie ten czas został zamknięty na płycie w formie dziesięciu piosenek” – wyjaśniała Bela.
Choć Sorry Boys wykonywali początkowo swoje piosenki wyłącznie po angielsku, grupa szybko zaczęła zdobywać coraz szersze grono fanów. Przyczyniły się do tego zapewne efektowne koncerty, podczas których widać było głębokie zaangażowanie muzyków w wykonywane utwory. Nie bez znaczenia był też image muzyków. Okazali się oni tak dobrze ubrani, że zostali dostrzeżeni przez świat mody – i zagrali podczas jednego z pokazów Macieja Zienia.
Odzwierciedlenie przemian
Na drugi album Sorry Boys fani musieli czekać aż trzy lata. Sprawił to perfekcjonizm Beli i jej kolegów, którzy pracując nad nowymi piosenkami, musieli wszystko dopracować w najdrobniejszych szczegółach. Mało tego: o ile debiutancki album muzycy nagrywali sami, do zrealizowania następnego zaangażowali młodego producenta Marka Dziedzica. Wprowadził on do muzyki grupy więcej elektroniki, dzięki czemu stała się ona bardziej przestrzenna. To sprawiło, wokal frontmanki nabrał większej ekspresji.
„Na „Vulcano” chciałam zaśpiewać zupełnie inaczej niż na „Hard Working Classes”. Ale ta zmiana brzmienia jest też czymś naturalnym, bo głos jest odzwierciedleniem przemian, jakie zachodzą w człowieku w miarę upływu czasu. A przecież wszyscy zmieniliśmy się przez te trzy lata. I to słychać na tej płycie. Poza tym, sam materiał wymógł takie, a nie inne wykonawstwo. Dotyczy to nie tylko mojego wokalu, ale również partii instrumentalnych” – opowiadała Bela.
Wokalistka zespołu studiowała etnologię i antropologię. Zdobytą w ten sposób wiedzę wykorzystywała podczas tworzenia tekstów. To sprawiło, że na „Volcano” znalazły się piosenki opowiadające o archetypach wpływających na losy ludzkości, układające się w spójną całość w formule concept-albumu. Nie ujmowało to poszczególnym nagraniom nic z ich przebojowości – i druga płyta formacji przyniosła dwa hity: „The Sun” i „Phoenix”.
„Stylistycznie określiłabym „Vulcano” jako płytę popową. Bo jest przystępna dla szerokiego grona słuchaczy, co postrzegam jako rzecz bardzo pozytywną. W swojej ekspresji jest jednak rockowa – szczególnie w wersji koncertowej, gdyż wykonujemy na żywo te piosenki żywiołowo i emocjonalnie. To połączenie charakteryzuje zresztą twórczość Sorry Boys od samego początku” – deklarowała Bela.
Łaknąc nowego
Finałem trasy koncertowej promującej „Volcano” był występ Sorry Boys podczas festiwalu Tauron Nowa Muzyka w katowickiem kościele, na który zespół zaprosił chór Soul Connection Gospel Group. Muzykom tak spodobały się wielogłosowe harmonie wokalne, że wykorzystali je na kolejnej płycie. Mało tego – Bela zachwyciła się także kurpiowskim folklorem i zaprosiła do wspólnego zaśpiewania mistrzynię białego śpiewu z tamtego regionu – Apolonię Nowak. Wszystko to zbliżyło muzykę grupy z jej trzeciego albumu – „Roma” – do wyrafinowanego art rocka.
„Zdajemy się na swój gust i intuicję – ale mamy też swojego suprvisora, czyli producenta, który jest bardzo czuły na wszelkie zawahania w kierunku konkretnego gatunku muzycznego. Dlatego w moim odczuciu wszystko mieści się w granicach naszego świata, który zwyczajnie poszerzamy z każdą płytą, bo każde z nas jest osobą łaknącą nowego. Szukamy nowych inspiracji, poznajemy nowe instrumenty” – tłumaczyła Bela.
Po stworzeniu pełnej barokowego przepychu „Romy” Sorry Boys zapragnęli stworzyć na kolejnym krążku coś bardziej przejrzystego. Dlatego przy pracy nad premierowymi piosenkami postawili przede wszystkim na brzmienie gitary i fortepianu. Nie byliby jednak sobą, gdyby nie wzbogacili go dźwiękami bardziej egzotycznych instrumentów. Stąd w studiu pojawiła się harfa, cymbały i kalimba. Mało tego: do zagrania w kilku utworach zaproszono kwartet smyczkowy, a w piosence „Carmen” zaśpiewała Kayah. Wszystko to usłyszymy na płycie „Miłość”, która ukaże się 10 maja.
„<Miłość> jest najbardziej bezpośrednim z naszych albumów. Jeszcze nigdy moje życie prywatne i zawodowe nie było ze sobą tak nierozerwalnie związane, jak podczas powstawania tej płyty. Po raz pierwszy wszystkie teksty na płytę napisałam w języku polskim. Proces tworzenia muzyki i słów na „Miłość” był wyjątkowo natchniony i radosny. Chciałabym, żeby w ten sam sposób te piosenki odnalazły swoje miejsce w życiu słuchaczy” – zachęca Bela.
Paweł Gzyl