Przemek Krupski opowiada o pięknie polskiego designu z lat 60. i historii krakowskiego Miejsca
Mija właśnie 15 lat od kiedy wraz z Bartkiem Kieżunem stworzyliście Miejsce – kultowy punkt na mapie Krakowa dla osób związanych z vintage designem, a przez pewien czas także z kulturą klubową. Ale ten czas zleciał!
- Sklep powstał jeszcze w 2004 roku, początkowo współdzieliliśmy przestrzeń razem z Moniką Drożyńską i Mają Kuczyńską z marki Punkt, a potem przenieśliśmy się na Felicjanek. Po trzech latach powstała knajpa jako pomysł na przetrwanie. Nie muszę ci mówić, jak bardzo w tamtym czasie były popularne meble z lat 60., w których się specjalizujemy – nie były wcale! Sklep przynosił bardzo różne dochody, więc pomyśleliśmy, że trzeba zainwestować w coś, co będzie nam zapewniać regularny dochód.
Kiedy zaczęła się moda na meble vintage w Polsce?
- Momentem przełomowym była wystawa „Chcemy być nowocześni. Polski design. 1955 – 1968” w Muzeum Narodowym w Warszawie, otwarta w 2011 roku. Od tego czasu wzrosło zainteresowanie, ceny poszły w górę i posypały się zamówienia. Dwa lata temu ta moda osiągnęła szczyt, który obserwowaliśmy na znakomitej aukcji Desy, a teraz można powiedzieć że rynek się unormował.
Czyli można powiedzieć, że w ogóle istnieje? Do niedawna synonimem designerskich mebli w Polsce była Ikea, z Twoich słów wnioskuję, że zaczyna się do zmieniać.
- Kiedyś meble z czasów PRL można było znaleźć za bezcen albo kupić za małe pieniądze, ale trudno było je znaleźć, bo ludzie uważali, że do niczego się nie nadają i potrafili wyrzucić je na śmietnik. Teraz można je znaleźć o wiele łatwiej, a ludzie mają świadomość, ile są warte, więc ceny wzrosły. Ja się z tego w sumie cieszę, bo nie prowadzę niszowej działalności dla grupki entuzjastów vintage designu.
Czy rzeczywiście polskie meble z lat 60. można było znaleźć wyrzucone na śmietniku, czy to może trochę miejska legenda?
- Wiele razy znajdowałem je na rozmaitych wystawkach, ludzie nie byli świadomi, jaką stanowią wartość.
A zdarza się jeszcze, że ktoś nie ma tej świadomości?
- Nie, śmieję się, że świadomość jest aż za duża i ludzie chcą często sprzedać jakieś okropne meble z lat 60., myśląc że to bardzo, bardzo cenna rzecz. Trochę jest tak, że jeśli ktoś się nie zajmuje tego rodzaju sztuką użytkową, nie potrafi odróżnić, dlaczego jedna komoda może kosztować 6 tysięcy, a innej nie chciałbym za 100 zł.
Najcenniejsza rzecz, którą wyszperałeś?
- To będzie akurat przykład niepolskiego wzornictwa. Pojechaliśmy na targ staroci, zobaczyłem metalową ramę jakiegoś pięknego szezlonga, zwróciłem uwagę, że to super fajny mebel, ale był niekompletny, pozbawiony poduszek. Pomyślałem „nie kupię go, bo to będzie kolejna rzecz, którą wstawię do piwnicy i przepadnie na wieki”. Wróciłem do Krakowa, akurat wpadła do mnie znajoma, by przyglądnąć album o wzornictwie XX wieku. Kartkuję go, ja stoję za nią, patrzę, a na jednej ze stron jest dokładnie ten szezlong. I okazuje się, że to słynny mebel Eamsów! Na szczęście mój tata mieszkał niedaleko targu, zadzwoniłem do niego i w ten sposób za bardzo małe pieniądze stałem się szczęśliwym posiadaczem tego wyjątkowego przedmiotu, który okazał się prawie niedostępny w Europie. Odrestaurowaliśmy go i został sprzedany z powrotem do Stanów Zjednoczonych.
To znaczy, że macie już klientów globalnych?
- Tak, współpracuję z platformami internetowymi vintage. Miałem też na przykład klientów z Paryża, który wyposażali mieszkanie i akurat przyjechali do Krakowa na wycieczkę.
Czy trzeba ich przekonywać do polskiego wzornictwa?
- Oni potrafią docenić pięknie wykonany design. Oczywiście jest tak, że Polacy lubią kupować polski design, Francuzi – francuski, a Niemcy – niemiecki. PRL kojarzy nam się źle, ale jest częścią naszej historii, której nie możemy wymazać. Myślę, że ważne jest dla nas to, że w tamtym czasie zdarzały się też super fajne projekty. Produkowało się bardzo wiele nieciekawych projektów, ale mieliśmy też trochę perełek. Poza tym trudno jest kupić w Polsce wysokiej klasy wzornictwo francuskie czy skandynawskie, a jeśli się pojawia, to jest bardzo drogie. Dlatego wiele osób docenia polskie projekty.
Czy możemy powiedzieć, że najlepsze polskie wzornictwo z tamtych lat jest zbliżone do jego zachodnich odpowiedników?
- Jeśli chodzi o projekt, koncepcję, na pewno tak. Czasem było gorzej z materiałami, nie mieliśmy na przykład tak wymyślnych, egzotycznych rodzajów drewna jak choćby w designie skandynawskim. Ale u nas piękne rzeczy robiło się z wiązu, jesionu czy dębu. Obok ciebie stoi szafa Grabińskiego wykonana z wiązu, ludzie często sądzą, że to szwedzki projekt.
A gdy patrzysz na współczesne polskie wzornictwo, widzisz jakąś paralelę z historycznymi projektami?
- Dostrzegam je na poziomie designu dla szerokiego odbiorcy, co pewnie wynika z potrzeb rynku. Jeśli mamy modę na meble z lat 60., to producenci często nawiązują do tego okresu. Niedawno pojawiły się sofy, które przypominały te sprzed 50 lat.
Jako społeczeństwo mamy jednak problem z wracaniem do najnowszej historii. Dopiero niedawno polskie wzornictwo doczekało się pierwszej ekspozycji w Muzeum Narodowym w Krakowie, co pokazuje że sztuka użytkowa ma jeszcze wiele do przepracowania.
- Podobnie jest z kulinariami, którymi muzealnicy się w Polsce nie zajmują, uważając je za coś pośledniego. A to przecież wytwór i przejaw naszej kultury, w którym spotyka się bardzo wiele jej elementów. Uważam, że powinny powstać osobne instytucje zajmujące się tylko wzornictwem, tym bardziej że jest ogromne zainteresowanie ekspozycjami dotyczącymi designu, nie tylko na świecie, ale również w Polsce.
Być może to jest proces, który musi się dokonać. Powinniśmy zacząć doceniać estetykę jako ważny temat społeczny, a nie jako fanaberię zamożnego konsumenta.
- Mamy taki system edukacyjny jaki mamy, niestety nie uczy się nas estetyki, dlatego w Polsce zobaczysz sześćdziesiąt rodzajów kolorów dachów, pięćset rodzajów kolorów domów i pięćdziesiąt tysięcy typów ogrodzeń.
Żyjemy w totalnym chaosie estetycznym, który wpływa moim zdaniem na pewien rodzaj chaosu mentalnego. Uporządkowana, harmonijna przestrzeń sprawia, że ludziom żyje się lepiej.
- Myślę, że musimy się porządnie najeść, aby zacząć się zastanawiać, z czego jemy i czy jest to ładne.
A propos jedzenia, nie tęsknisz za barem Miejsce, którą prowadziliście jeszcze niedawno na krakowskim Kazimierzu? Masz pewnie wiele wspomnień związanych z nim i jego stałymi bywalcami.
- Oj tak, jeśli masz podany na stronie prywatny numer telefonu, to musisz odbierać różne dziwne połączenia o zaskakujących dnia i nocy. Zimowy okres był najtrudniejszy: to czapka, to szalik, też portfele, telefony. Ludzie dzwonili nie przejmując się tym, że może właśnie leżymy w łóżku i nie mamy pojęcia, co stało się z ich zgubionymi rzeczami. Bardzo tęsknimy z Bartkiem za naszą knajpą, ale z drugiej strony takie historie potrafią zmęczyć, więc na razie ten temat jest zamknięty i możemy spać spokojnie.
Nie czujesz już deja vu idąc Kazimierzem?
- Nie, ale powiem ci, że na pewien czas został mi rytuał, idę do pracy, otwieram knajpę, potem wypijam kawę, potem przyjmuję towar, znów wypijam kawę, i tak dalej. Kiedy to się skończyło, poczułem trochę pustkę, „i co teraz”.
To było jak odcięcie pępowiny.
- Pierwszy moment był trudny, trochę szokowy. Teraz jest już na szczęście lepiej, otrząsnęliśmy się i znaleźliśmy swoje miejsce. Mieszkamy w starym domu pod Krakowem. Bartek zajmuje się tym, co kocha, czy pisze o kuchni, jego ostatnia książka „Portugalia do zjedzenia okazała się bestsellerem, a ja sprzedaję piękne meble.
A propos mebli, nie myślałeś o tym, by pójść w design bardziej egalitarny i popularny?
- Absolutnie, bardzo mi się podoba to, jak wygląda Miejsce i do kogo jest skierowane. W naszym domu nowe są tylko łóżko, armatura i kuchnia, a reszta to rzeczy vintage, którym daliśmy drugie życie. Mamy na świecie tyle przedmiotów, po co produkować jeszcze więcej?
Rozmawiał: Rafał Stanowski
FOT: Kacper Kałużyński