Umowne małżeństwo [Antonina Dębogórska]

Umowne małżeństwo
Parę dni przed weekendem majowym dzwoni do mnie koleżanka, która nie odzywała się przez pół roku. Jest późno w nocy, więc odbieram niechętnie.

„To już mój trzeci długi związek i drugie małżeństwo! Kończy się dokładnie tak samo. Wszyscy moi mężczyźni byli zupełnie różni, ale dynamika pozostała bez zmian. Początki są wspaniałe, mam mnóstwo energii, a po jakimś czasie tracę siebie. W pierwszym związku myślałam, że się wypaliło, bo kompletnie straciłam ochotę na seks. W drugim, z pierwszym mężem, byłam przekonana, że rozeszło się o jego długi i problemy finansowe. Ale teraz niby wszystko powinno być ok. Mamy pieniądze, staramy się, aby iskra nie zgasła, a mimo to jestem nieszczęśliwa. Ostatnio mąż dał mi ze swojego konta kasę, zaprosił swoją matkę, żeby przyjechała, zajęła się dziećmi i na kilka dni przejęła moje obowiązki. Kazał zrobić coś dla siebie. I co? Nico. Nie miałam pojęcia co bym chciała zrobić, na co wydać, gdzie pójść. Te koleżanki, które nie wyjechały, mają mężów i dzieci – jedyne tematy rozmów. Nie mam chęci do życia i ofiarą jest mój związek. I kolejny mężczyzna jest ze mną nieszczęśliwy. Straciłam tożsamość! A może nigdy jej nie miałam.”

„Nie miałaś.”

„Tak?”

„No, nie miałaś. Sorry za brutalność. Możesz to jeszcze nadrobić”

„Jak?”

Oto jest pytanie! Kierowane do mnie, o godzinie, w której w szczątkach życia prywatnego, odpoczywam po dwunastogodzinnym dniu pracy.

Amerykańscy eksperci podkreślają rolę indywidualnego rozwoju jako fundamentu udanego związku i życia seksualnego. Chodzi o branie odpowiedzialności za własne emocje i odnajdywanie takich aktywności, które dają radość, szczęście i satysfakcję. Niekoniecznie musi chodzić o skakanie na bungee czy nordic walking. To miejsca i momenty, w których jesteśmy sami ze sobą i nam się to spotkanie podoba. Miejsca i momenty, w których ładujemy baterie. Zaopatrujemy się w energię, którą możemy się podzielić. Żeby czymś się dzielić, najpierw trzeba to mieć.

Gdybym miała wymienić główny pozytywny czynnik mieszkania w Polsce, byłby nim post-komunistyczny brak podziałów klasowych. U nas klas społecznych nie ma. Na tle innych społeczeństw światowych jesteśmy większości klasą średnią. I pewnie tego na co dzień nie doceniamy. Jest w nas tęsknota za amerykańskim indywidualizmem. Ale dopiero teraz, bardzo powoli zaczyna nas być na ten indywidualizm stać. Nie tylko finansowo.

W innych częściach globu małżeństwo nie ma wiele wspólnego z romantyzmem i magią, której szukamy w związkach. Małżonkowie są sobie przedstawiani przez rodziny i wiadomo, że lepiej aby nie wpadło im do głowy, że nie są zakochani i idą w swoje strony. W większości krajów Azji wzorzec małżeństwa opiera się o umowę pomiędzy rodzinami. Celem jest pomnażanie majątku i utrzymywanie statusu społecznego. I nikt tam się temu nie dziwi. Azja to kultura kolektywna. Oznacza to, że potrzeby jednostki muszą być zgodne z potrzebami społeczeństwa. Inaczej ich nie ma. Czasem nawet nie funkcjonują w języku. Twoje indywidualne oczekiwania? Twoja wizja związku? A daj pan spokój! Na takich rozmytych pitu-pitu cywilizacji nie zbudujemy. Tak myśli Azja. Czy to dobrze, czy źle? Nie ma potrzeby oceniać. Ale wielu Polakom to w głowie się nie mieści… teoretycznie. Bo praktycznie polskie małżeństwa diametralnie się od azjatyckich nie różnią. Tyle, że tam nikt nie wymaga od małżeństwa, aby go uszczęśliwiło. I tego akurat możemy się od Azjatów uczyć. Żaden człowiek nie jest w stanie dać nam szczęścia, jeśli my sami go nie mamy. Żaden związek nie załata dziury w naszej tożsamości. To droga na skróty, która wiedzie donikąd.

Azjaci są razem w imię statusu, majątku i przynależności do społeczeństwa. Polacy często są ze związków niezadowoleni, ale milcząco trwają w nich w imię rodziny, dzieci, kredytu. I powoli zaczynają widzieć, że możliwa jest zmiana. Na przykład decydują się na terapię par, aby ratować rodzinę.

W Stanach mówi się, że pierwsze małżeństwo jest jak pierwszy pankejk – zwykle nie wychodzi. Rozwody nikogo nie dziwią. Wystarczającym powodem jest brak satysfakcji małżonków. Z drugiej strony to właśnie USA jest kolebką psychoterapii par, sex-coachingu i innych usług wspomagających związki. Amerykanie nie lubią być nieszczęśliwi. A są nieszczęśliwi, gdy ich indywidualne potrzeby i cele nie są realizowane. Ale żeby można było tak powiedzieć, trzeba najpierw mieć świadomość swoich potrzeb.

To wracamy do mojej koleżanki, która zatraciła tożsamość, to znaczy jej brak. Trudno będzie ją „uszczęśliwić”, bo swoich potrzeb nie zna, nie rozpoznaje. Nie wie, co jest dla niej ważne. W życiu i w związku. Nie widzi sensu ani w rzeczach drobnych, ani w wielkich. Dlatego rozwód wydaje się być jakimkolwiek rozwiązaniem. Gdy nie wiadomo, gdzie szukać przyczyn braku szczęścia, zawsze można zrzucić winę na związek. I się rozwieść. Po to, żeby w kolejnym związku znowu odkryć, że „zatraciło się siebie”, czyli to, czego się nigdy nie miało.

Antonina Dębogórska

„Idź na terapię. Na to wydaj kasę. To najlepsza inwestycja jaką możesz sobie zafundować. ”- Mówię.

„A to mi pomoże? Będę się lepiej czuć?”

„Będziesz miała okazję się zastanowić nad tym co staje ci na drodze do dobrego samopoczucia. Bo ewidentnie nie jest to mąż, a rozwód raczej nie da Ci szczęścia. A teraz błagam – daj mi spać kochana!

-Dziękuję! Dobranoc.”

 

 

Więcej od loungemag
Celebryci z żyłką do hazardu
Hazard to często nieodłączny element w życiu każdego celebryty. Jak się okazuje, wiele gwiazd...
Więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *