Do tego wszystkiego Renault Clio R.S. Trophy dobrze wygląda. Oprócz wspomnianych kół znakiem rozpoznawczym tej wersji są LEDowe reflektory do jazdy dziennej w kształcie flag finiszujących wyścigi, czerwone zaciski hamulców oraz tylny dyfuzor z końcówkami wydechu. Nasz testowy egzemplarz pomalowany był czarnym kolorem, na którym pojawiło się trochę chromowanych listew z emblematami R.S. Niestety ten lakier strasznie szybko się brudzi, przez co można stwierdzić, że to matowy odcień, a nie „metallic”. Co ważne Clio R.S. ciężko pomylić ze standardowym mieszczuchem francuza, ponieważ mocno się od niego wyróżnia.
A ile to wszystko kosztuje? Słabsza, dwustukonna odmiana R.S. kosztuje już 92400 zł. Jeśli chodzi o szybszą i mocniejszą wersję Trophy bazowo w salonie Renault potrzeba zostawić niecałe 99 000 złotych. To sporo, ale dobra zabawa zawsze kosztuje. Dla porównania podam ceny Fiesty ST200, która jest najbliższym rywalem Clio. Jej koszt zakupu to około 94 tysięcy złotych. To jak jeździ Ford będziecie mogli przeczytać na łamach naszego portalu już niedługo.
Poza tym Clio R.S Trophy to również zwykłe Clio z jego wszystkimi plusami ergonomii i pięciodrzwiowego nadwozia. Na tylnej kanapie w razie potrzeby na krótszych dystansach śmiało mogą podróżować pasażerowie. A za ich plecami znalazł się pełnowymiarowy bagażnik o całkiem przyzwoitej pojemności 300 litrów.
Patrząc na względy tzw. „bajerów” to na pokładzie testowanego egzemplarza pojawił się fenomenalny system R-link, który oprócz nawigacji, mediów i łączności Bluetooth wygląda całkiem nowocześnie i działa bez zarzutu. Dodatkowo posiadał on funkcję R.S. Monitor. Jest to aplikacja wyświetlająca na dotykowym ekranie wszystkie sportowe pomiary samochodu. Od aktualnego zużycia mocy lub momentu obrotowego po przeciążenia i użycie hamulców. Pozwólcie, że nie będę omawiać każdej odsłony tego programu, aczkolwiek to ciekawy dodatek, który również wygląda w miarę dobrze.
Nie nazwałbym jednak Renault Clio R.S. autem na co dzień, więc informuje jedynie, że w razie potrzeby posiada ono również względy praktycznie. Nie są to jego największe zalety, bo przeznaczenie tego samochodu jest z goła inne, niż standardowej odmiany. Czas więc na podsumowanie, ale wniosek jest tylko jeden – warto!
Warto poświęcić: komfort podróżowania, walizkę pieniędzy na zakup oraz tę drugą na paliwo, a także większą czujność na dziurawych drogach lub hałas dochodzący do wnętrza. Gdy już to przełkniemy pozostanie czysta i kusząca przyjemność z jazdy okraszona wieloma emocjami. Nie wierzycie? Wystarczy wspomnieć w towarzystwie czym się akurat jeździ, a pytania i podziw kumpli przyjdą same!
Konrad Stopa
Fot. Grzegorz Wawryszczuk