Mercedes, BMW, Audi to święta trójca marek Premium. A co z Infiniti? Po sprawdzeniu Q50 w wersji benzynowej oraz wysokoprężnej w nasze ręce w końcu wpada hybrydowa odmiana tego modelu. Sprawdźcie czy przyjąłem ją równie dobrze jak resztę.
Od razu przyznam się, że osobiście podróżowałem jedynie wersją z Dieslem pod maską, o której możecie przeczytać tutaj oraz przez ostatnią chwilę odmianą Hybrid. O silniku 2.0 T więcej przeczytacie z testu Adama, któremu luksusowy Nissan z Japonii przypadł do gustu. Po takim przygotowaniu możemy przejść w końcu do testu ekologicznego Q50 S.
Jak Infiniti Q50 S wygląda z zewnątrz już wiecie. Obłe kształty, elegancki projekt i parę powiązań z innym azjatyckim producentem (zderzaki jak z Lexusa) powoduje, że samochód wyróżnia się na tle europejskiego designu. Wielki grill oblany chromem oraz parę innych listew w świecącym, srebrnym kolorze nieźle kontrastuje z czarnym lakierem. Ciekawostką był jednak jego bordowy połysk, który w mocnym Słońcu mienił się dość zjawiskowo.
Biorąc pod uwagę, że Azjaci są bardzo lubiani przez inne światowe mocarstwo – USA i jeszcze do niedawna wszystkie Infiniti nijak nie wpadały w gust Europejczyków to z modelem Q50 jest już całkiem inaczej. Nadal, zwłaszcza w środku poczujemy trochę smaku Ameryki – gruba skóra, toporne przyciski i elektronika wszystkiego co można sobie wyobrazić (od dociągania pasów po elektrycznie regulowaną kierownicę). To spora zaleta, ale wspomniane udogodnienia działają w powolny sposób, które dają od razu po sobie poznać, że niektóra technologia ma już kilka lat.
Z drugiej jednak strony Q50 wyposażone jest w 2 wyświetlacze, które zajmują prawie całą konsolę centralną. Co ciekawe służą do informowania kierowcy o innych rzeczach. Górny odpowiada za nawigację (sterowany jest pokrętłem) a dolny, dotykowy to reszta systemu multimedialnego – ustawienia samochodu, audio, dostęp do Internetu i szeregu aplikacji. Może brzmieć to trochę mało intuicyjnie, ale takie rozdrobnienie jest całkiem wygodne, a poza tym nie burzy projektu wnętrza.