To sprawia, że jazda Mustangiem z jednej strony dostarcza bardzo dużo adrenaliny, pozwala czerpać z zakazanego owocu i trochę uzależnia. Tak mocno, że chce się nim jeździć nawet po zgrzewkę wody, ale kupując butelki pojedynczo. Dzięki fenomenalnemu układowi kierowniczemu i dość akceptowalnym nastawom zawieszenia w mieście da się to robić bez uszczerbków na zdrowiu. Gorzej z portfelem, ponieważ Mustang V8 wśród arterii ulic zużywa spore ilości paliwa. Liczyć je trzeba w okolicach 18-25 l/100 km. Zaskoczę Was jednak innymi wynikami. Mianowice w trasie osiągnięcie 12-13 litrów jest bardzo proste i nie wymaga chowania się za TIRem, przez co średnie spalanie to około 15 l. Czy można to zaakceptować? Mając takie auto owszem, ale zaprzyjaźnijcie się z obsługą najbliższej stacji benzynowej – będziecie tam co kilka dni – zasięg 59-litrowego baku to tylko 250-300 km.
Ale po co martwić się pieniędzmi jeśli takie auto spełnia marzenia z dzieciństwa? Dla pocieszenia dodam, że słabsza wersja z silnikiem 2,3 Ecoboost pali niewiele mniej. Poza tym kupno Forda Mustanga nie wymaga wydatku kilku milionów złotych jak za inne tak emocjonujące samochody. Wersja GT rozpoczyna cennik od okolic 180 tysięcy złotych, co jest poziomem dobrze wyposażonego Mondeo lub Superba. Gdy już pozbieraliście zawartość ust po tym kaszlnięciu zdziwienia to dodam, że mniejszy silnik to tylko 20 tys. zł mniej.
Podsumowując wiem, że mogę brzmieć teraz trochę jak dziecko skaczące w kałuży, ale nawet po kilkunastu dniach od zwrócenia Mustanga na samo wspomnienie o nim szczerze mam uśmiech na twarzy. I chyba o to właśnie chodzi w prawdziwej motoryzacji. Dlatego Fordowi mocno gratuluje tego modelu i w końcu wprowadzenia go na rynek europejski. To jedna z waszych lepszych decyzji, a ja idę rozbić skarbonkę sprawdzając ile mi jeszcze na tego konika brakuje.
Konrad Stopa
Fot: Jakub Głąb