Załóżmy, że prowadzisz od kilku lat popularny w mieście lokal. W każdy weekend trudno znaleźć przy jego barze wolne miejsce, w tygodniu również nie brakuje chętnych na drinka, małą czarną czy przekąskę. Atrakcyjny wystrój, półki uginające się od niezłych alkoholi, dobra muzyka, lekka kuchnia na zagrychę. Masz samograj. Czego chcieć więcej? Właściwie mógłbyś zwolnić i doglądać już tylko tego, co i tak tętni własnym życiem.
Ale nie stworzyłeś lokalu, żeby spoczywać na laurach i biernie mu się przyglądać. Nadal stoisz za barem, obsługując swoich gości. Nadal sprawia Ci to frajdę. Lubisz ludzi i bez nich nie wyobrażasz sobie swojej pracy. Na co dzień oddajesz im sporo energii, zaangażowania i zwyczajnie potu. Lubisz ludzi – i w końcu, ciągle myśląc o miejscu, które stworzyłeś, dochodzisz do wniosku, że właściwie jesteś w stanie oddać im wszystko… nawet swój bar, przepaskę i shaker.
Brzmi nierealnie? We Wrocławiu dzieją się różne dziwne rzeczy. A to, co powyżej, to nic innego jak historia Marcina Klekota, właściciela i współautora baru Szklarnia i jego najnowszego dziecka – Szklarniowe Nove. Szklarni we Wrocławiu nikomu nie trzeba przedstawiać. Klekot niedawno, bo trzy lata temu, stworzył w stolicy Dolnego Śląska miejsce, do którego ludzie zwyczajnie chcą i lubią przychodzić. I przychodzą. Nie było tak jednak od początku. Odejście jednego ze wspólników, drobne problemy finansowe, piętrzące się niepokoje, w którą stronę pójść dalej. Dzisiaj to jedna z najbardziej popularnych knajp w centrum. Jak do tego doszło? Przecież bar właściwie schowany jest za dwoma podwórkami i mimo że znajduje się blisko rynku oraz zaludnionych deptaków, nie wchodzi się do niego prosto z ulicy. – Dużo pracy, zawziętości, wiary w ludzi i jeszcze raz dużo pracy, może też trochę szczęścia – żartuje Klekot.
A Szklarniowe Nove? – Wszystko zaczęło się od gościnnych występów naszych przyjaciół. Najlepsi barmani z innych lokali przez jeden wieczór obsługiwali naszych gości. Potem zaprosiliśmy za bar jeszcze kilka wybranych osób nie związanych z gastronomią. Spotkało się to z tak pozytywnym odzewem, że ludzie sami zaczęli do nas przychodzić i pytać, czy też by tak mogli, chociaż na jeden wieczór. Czemu nie? Spróbowaliśmy – opowiada Bogusz Mamiński, wspólnik, który siedem lat temu namówił Klekota na otworzenie baru nad morzem, po czym sam dał się namówić na otworzenie lokalu we Wrocławiu.
Karuzela ruszyła. W efekcie w Szklarni za barem stał już informatyk, fryzjerka, prawnik, lekarz, pracownicy firm, a także kilku sportowców. Krótkie szkolenie, opis podstaw i do dzieła. Dziecięce uśmiechy na twarzach nowych gości-obsługi poświadczyły, że był to strzał w dziesiątkę. Z idei i marzenia powstał realny, ciekawy socjologicznie projekt. Oto szefowie dużych firm nagle stają za barem i obsługują swoich pracowników.
Szklarnia uruchomi na wiosnę również nowy projekt. Nazywa się Druga Strona Miasta i znajdować się będzie przy wejściu od strony ul. Leszczyńskiego. Wśród sadzonek i kwiatów będzie można znaleźć chwilę wytchnienia od smogu i betonu. Tę część obsługuje bar w starym Volkswagenie z 1978 roku. Pod Szklarnią znajduje się również Escape Room EXIT19, z którym pub ściśle współpracuje.
– Poza dobrym barem chcieliśmy spleść to miejsce trochę ze sztuką (na miejscu możecie natknąć się na wystawy fotografii czy wernisaże), zabawą, designem, z tym, czym żyje współczesne miasto – mówią właściciele. Pewnie dlatego do Szklarni po prostu się chodzi. To miejsce modne, jak to się mówi – klimatyczne, tętniące życiem. Spróbujcie sami. Na miejscu barmani nie odpuszczą, dopóki nie dowiedzą się, co smakuje wam najbardziej, a potem, czy smakowało wam rzeczywiście. Taka ekipa. Szymon Bira
fot. Ola Bodnaruś