Lateksowe ciuszki, buty na ekstremalnej platformie, skórzana uprząż wokół stanika? Jeszcze dekadę temu te gadżety wywoływały dreszcz skrywanych emocji. Dzisiaj stały się codziennością, napędzając silniki rozpędzonej popkultury.
Nie śledzę gatunku filmu pornograficznego, ale przypuszczam że jego twórcy przeżywają głęboką depresję. Niemal to wszystko pozostawało ukryte pod powierzchnią codzienności, zasłonięte kotarą purytańskiej mieszczańskości. W XXI wieku wypełzło na środek pokoju, wdrapało się na kanapę i pokazało konwenansom „faka”.
Widać to zwłaszcza na przykładzie mody. Przez wieki wpisywała się w dyskretny urok burżuazyjnej socjety. Współcześni projektanci łapczywie zaanektowali rekwizyty jeszcze nie niedawna zalegające na półkach sex shopów. Ekstremalne obcasy, lateksowe kombinezony, maski Kobiety Kota, prześwitujące materiały. To wszystko przechadza się dziś po wybiegach, a następnie trafia na ulice, oczywiście w wersji soft. A następnie zaludnia wyuzdane focie na Instagramie, które mają większą oglądalność niż wieczorny dziennik telewizyjny.
Gdyby Madonna wypuściła dzisiaj pamiętną płytę „Erotica” i teledyski ją promujące, nikt pewnie nie zwróciły uwagi.
Tak samo „Piękność dnia” Luisa Bunuela, film niegdyś wyklęty przez mieszczańskie społeczeństwo. Dzisiaj budzi ledwie uśmiech politowania. Sukces „50 twarzy Greya” również to pokazuje. Na obracaniu fetyszystyczną tematyką, nawet w tak błahy sposób jak czyni to powieść E.L. James, można zarobić wielkie pieniądze. I to bez obawy, że staniemy się społecznymi wyrzutkami.
Współczesnego człowieka napędza pragnienie zaglądania za kotarę społecznej teatralności i wyciągania z jej z mroku ukrytych tam sekretów. Rozpędzona popkultura pożąda pokarmu. Niczym gargantuiczny potwór, który czuje coraz większy głód i pragnienie. Przełyka kolejne motywy z szybkością Pendolino, wypluwając intelektualne odpady, napędzające globalną koniunkturę. Pogoń za szybkim pieniądzem sprawia, że produkuje się coraz szybciej i coraz więcej, zalewając publiczność fajerwerkami doznań. Już dawno temu przestaliśmy się zastanawiać nad sensem, wpadliśmy w wir sequeli i prequeli, które produkuje się szybciej niż odcinki „M jak miłość”.
Naszą kulturę od wieków napędzają hasła seksu i przemocy, stąd na ekranach, kartach, w dźwiękach i przedmiotach następuje ich sublimacja, wbijając klin w rozchełstaną świadomość odbiorcy. W codziennym wyścigu, w którym dobie zaczyna brakować minut, a minucie cennych sekund, liczy się tylko ten, kto działa z finezją Terminatora – mocno bije w skroń. Nie wystarczy już szturchnąć odbiorcę, trzeba mu sprzedać solidnego kopniaka, do tego dodać wybuchy, dźwiękową bombastykę i fotel kinowy, który wibruje i pryska wodą w twarz.
Dziwicie się, że Banksy, by wzbudzić powszechne zainteresowanie i z nas wszystkich zakpić, dokonuje destrukcji swojego dzieła „Girl with Balloon”, i to na żywo, na oczach socjety zgromadzonej w londyńskim Sotheby’s? Rozumie, że dzisiaj, by żyć, trzeba nieustannie umierać. W innym przypadku zostaniemy przemieleni przez popkulturę i zanim się obejrzymy, wypluje nas ona razem z innymi odpadami. Zniszczenie zapewni nie tylko tysiące lajków w social mediach, ale przede wszystkim podbije stawkę, na której płynie nasze życie. Wartość uszkodzonej pracy Banksy’ego podskoczyła dwukrotnie w górę.