Ostatnio bardzo popularną destynacją na weekendowe wycieczki stała się Barcelona.
Mimo słabości do Madrytu, doceniłam także wszystkie uroki Barcelony i smaki, które dzięki niej odkryłam. Wprawdzie wiele miejsc jest dopasowanych do turystów, a wśród przytłaczającej ilości cudzoziemców człowiek zapomina, że jest w Hiszpanii, odnalazłam „swoją” prawdziwą Barcelonę. Smakowała wybornie! Które miejsca to sprawiły?
Txapela
Mimo tego, że odniosłam wrażenie, że instytucja tapasa nie jest tu aż tak popularna jak w Madrycie, te spróbowane i przetestowane nazwałabym kawałkiem hiszpańskiego nieba w buzi. Txapela, ulokowana w sercu miasta na placu Catalunya, proponuje szeroką gamę przekąsek z tutejszymi specjałami i świeżymi owocami morza. Koniecznie trzeba skosztować również tych z hiszpańskimi szynkami, Jamon serrano i iberico! Dodatkowo oczywiście testowanie powinno odbyć się w towarzystwie dobrego wina, którego w Hiszpanii, a szczególnie w Txapela nie brakuje!
Santagustina
Do przetestowania tego miejsca zachęcił mnie sam wystrój, wnętrze urządzone w kolorach ciepłego drewna, do tego lekko przygaszona światła i mnóstwo ludzi cieszących się wieczorem.Proponowane przez kelnera wino było na tyle wyśmienite, że zrezygnowałam z dalszych poszukiwań kolejnych lokalizacji na ten wieczór. Rozpoczęłam przystawkami w postaci hiszpańskich serów i szynek, by następnie przejść do meritum sprawy – rozpływającej się w ustach wołowiny tacos oraz karczochów zapiekanych z serem i jamon. Kiedy myślałam, że już nic nie zmieszczę po tej uczcie, pojawił się on. Deser. Tarta cytrynowa z bezą podawana w słoiczku, która udowodniła mi, że byłam w błędzie. Idealne dopełnienie uczty kończące całość delikatnie słodkim posmakiem.
La Boqueria & El Quim De la Boqueria
Mniej więcej w połowie Ramblas, głównej ulicy Barcelony, znajduje się wejście do targu, La Boqueria. Miejsce wypełnione po brzegi kolorami i zapachami owoców, warzyw z całego świata, a także ryb i owoców morza. Wizualna uczta dla oczu i smakowa dla naszych żołądków. Jednak będąc w tym miejscu nie zwracam już na to uwagi, tylko staram się przedostać przez turystów do mojego celu (mogę nawet śmiało stwierdzić, że nawet samego wyjazdu do Barcelony), czyli El Quim. Knajpa z otwartą kuchnią dookoła, której ustawione są krzesła. Sama kuchnia ma jakieś 6 m powierzchni, dlatego zawsze zastanawiam się jak jakiś 6 kucharzy może się tam pomieścić. Na pewno są antytezą dla przysłowia „gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść”. Tam zdecydowanie człowiek może się najeść. Rewelacyjne krewetki, niebiańskie przegrzebki, mule, na których myśl od razu głodnieje i mój faworyt, który tam testuje regularnie od paru lat – stek z tuńczyka. Za każdym razem wyśmienicie zalicza ten „test jakości”. Dodatkowym atutem jest zespół kucharzy, którzy nie tylko świetnie doradzą, ugotują, ale też i rozbawią kiedy na przykład świętują 100-nego klienta danego dnia winem i toastem. Bo każdy powód i okazja są dobre do celebrowania.