Skoda Octavia, auto ważące około 1300 kilogramów, z trzycylindrowym silnikiem. To się nie mieści w głowie. “Przecież to muł”. “Za chwilę będzie trzeba remontować silnik”. “Nie wierzę, że to może jeździć”. I kilka mniej cenzuralnych opinii. Wszystko to znajdziecie w internecie – komentarze ludzi, którzy nie mieli z tym autem w ogóle do czynienia. Ja miałem. Jesteście ciekawi, co myślę?
Octavia, jaka jest każdy widzi. W wersji, którą otrzymałem do testu może stanowić substytut eleganckiej limuzyny, bo mocno odróżnia się od najtańszych wersji dla handlowców z czarnymi klamkami.
Lakier w kolorze przepalonej kawy (brąz maple), duże felgi, chromowane listwy – to auto na pewno może się podobać, choć jak wszystkie inne Skody, ma bardzo uniwersalną urodę. Stylistycznym smaczkiem po liftingu stały się dzielone przednie lampy. I muszę wam powiedzieć, że jak najpierw zupełnie nie akceptowałem nowej twarzy Octavii, tak chyba przyzwyczaiłem się już do tej facjaty… i nawet zacząłem ją lubić.
Wewnątrz również wszystko znane i sprawdzone. W testowanym egzemplarzu wzrok przykuwała jasna materiałowo-skajowa tapicerka oraz jasne elementy wykończenia wnętrza. Większość materiałów jest miękka, ugina się pod palcem, a ich spasowanie nie pozostawia nic do życzenia. Szkoda, że producent poskąpił tkaniny na drzwi – całe obite są plastikową ceratą.
Po środku bardzo uporządkowanej deski rozdzielczej swoje miejsce znalazł ekran dotykowy systemu infomedialnego, identyczny jak ten w testowanym niedawno Karoqu. Trzeba przyznać, że pod względem grafiki, przejrzystości i łatwości użytkowania to urządzenie jest prymusem. Niestety bardzo szybko się brudzi szybka. Dość nieczytelna jest też nawigacja – na szczęście między zegarami wyświetlane są wskazania dotyczące drogi. Co ważne, obsługa klimatyzacji pozostała na swoim miejscu – do ustawiania temperatury służą dwa pokrętła i kilka czytelnych przycisków. Duży plus.
Kabina jest bardzo obszerna i wygodna, fotele dość twarde i dobrze podtrzymujące ciało w zakrętach. Bagażnik w liftbacku wystarczy nawet rodzinom z dziećmi. Jest ogromny (większy niż w VW Passacie) i bardzo ustawny. Dodatkowo łatwo utrzymać w nim porządek dzięki pomysłowym uchwytom, haczykom, siatkom czy ogranicznikom. Simply clever.
No dobrze. Przejdźmy do meritum. Litr mleka? Nie obrażałbym tak tego silnika. Tym bardziej sprzężonego z 7-biegowym DSG. 115 KM, może w teorii nie rozpala zmysłów, ale w praktyce to bardzo sprawne konie mechaniczne. Pierwsza setka już w 10 sekund (z manualem w 9,9 sekundy), do tego w ruchu miejskim, jak i na autostradzie możemy liczyć na sprawne przyspieszanie. Oczywiście Octavia nie jest autem wyścigowym, ale zapewnia osiągi, na jakie mogliśmy jeszcze kilka lat temu liczyć w autach 150-konnych o pojemnościach znacznie wyższych. Przykład? Moja Laguna III 2.0 dCi a automatem o mocy 150 KM ma dokładnie 10 sekund do pierwszej setki. Wygra z Octavią dopiero wtedy, kiedy w obu samochodach znajdzie się czwórka pasażerów z bagażem. Jeżeli jednak wyobrażacie sobie, że Octavią z załadunkiem nie da się wyprzedzać, to jesteście w błędzie. Silnik ma bardzo fajnie rozłożony moment obrotowy i czuć, że turbina robi tutaj kawał dobrej roboty nie tracąc siły nawet z jednego konia mechanicznego.
Przeciętny kierowca nie odczuje, że Octavia nie ma 130-140 KM pod maską i że jest pozbawiona jednego cylindra. Tym bardziej, że silnik dopiero w górnych rejestrach zaczyna pracować jak trzycylindrówka. Gdy korzystamy maksymalnie z 2,5-3,0 tys. obr./min nie słychać tradycyjnego dźwięku sokowirówki. Na światłach również nie czuć nadmiernego trzęsienia.
Co ciekawe, przy prędkości 140 km/h i obrotach 2950/min. można nadal spokojnie rozmawiać. W takich warunkach silnik zużywa niecałe 8 litrów/100 km. W mieście, w zależności od sytuacji, udało mi się uzyskać od 5,9 do 9,4 litrów przy włączonym systemie start&stop (swoją drogą lekko niedopracowanym – włącza silnik z wyraźnym opóźnieniem). Jego wyłączenie w ogromnym korku szybuje te wyniki do 11,8-12 litrów/100 km. Ale to już musi być drogowy armagedon. Jako średnie spalanie tej jednostki przyjąłbym jakieś 6,8 litra, bo na trasie łatwo zejść poniżej 5 litrów/100km.
Ogromną zaletą testowanej Octavii była skrzynia DSG, która świetnie współpracuje z tym silnikiem. Myślę, że jeżeli już decydować się na tę jednostkę to tylko z automatem. Skrzynia sprawnie zmienia biegi, bez przeciągnięć i zadyszki. Doskonale sprawdza się w ruchu miejskim, gdzie w sposób pozytywny uspokaja kierowcę. Po co być pierwszym na światłach, skoro na następnych spotkamy się wszyscy znowu? Ano właśnie. W 115 konnej Octavii możemy oddać się przyjemności z prowadzenia bez adrenaliny, którą zostawmy może dla wersji RS na tor.
Długi rozstaw osi i bliższa do średniej klasy długość nadwozia zapewniają bardzo wysoki komfort podczas jazdy i tylko poprzeczne nierówności oraz studzienki pokonywane są dość twardo – tu kłania się kompaktowe pochodzenie. Zawieszenie jest jednak ustawione tak, żeby w żadnych warunkach nie produkować u kierowcy zmartwień. Ostry łuk czy szybka zmiana pasa to nie problem. Duży plus za zgranie zawieszenia z układem kierowniczym, który jest dokładnie taki, jakiego oczekuje kierowca od swojego auta. Nieprzeswpomagany, wystarczająco twardy i czuły. To zresztą domena wszystkich Octavii. W drugiej najsłabszej od dołu wersji (jest jeszcze 85-konna 1.2 TSI) nic się w tym względzie nie zmienia.
Jak oceniam całokształt? Mógłbym mieć taką Octavię, wcale niekoniecznie w wersji kombi. Mała pojemność silnika to niskie opłaty za OC, tańsze serwisy i jednak nieco niższe spalanie niż w większych jednostkach. Z punktu widzenia użyteczności tego naprawdę prorodzinnego auta, litrowa jednostka nic nie zmienia – Octavia nadal jest bardzo pakowna i przyjemna w codziennym użytkowaniu. Trzycylindrowa jednostka niezmiernie rzadko zdradza swoje pochodzenie i nie jest przy tym irytująca.
Czy obawiałbym się rychłej naprawy silnika? Nie. Litrowe jednostki Forda udowodniły, że potrafią być trwałe nawet po przekroczeniu 200 tys. km. Nie sądzę, żeby inaczej było w przypadku vagowskiego 1.0 TSI. Zakładając średni roczny przebieg polskiego kierowcy na poziomie 15 tysięcy kilometrów, dwie setki na liczniku pojawią się u niego po 13 latach. Wtedy taka Octavia nie będzie stanowiła już specjalnej wartości, a i warsztatów oferujących naprawy głowic wyspecjalizowanych w tych silnikach nie zabraknie. Czy jest więc czego się bać? Moim zdaniem strachy na lachy. Czas spojrzeć na nowe auto jak na produkt, który ma służyć 5-6 lat i po tym czasie zostanie wymieniony na kolejny nowy produkt. Tak naprawdę dopiero trzeci właściciel może obawiać się litrowej jednostki. Ale to czy tak będzie, to już pokaże czas. Ja myślę, że wielu z obecnie krytykujących małe silniki nie miało i nie będzie miało z nimi styczności. A swoim strachem przed wyborem trzycylindrowego silnika, zamiast np. ciężkiego i przeładowanego elektroniką diesla, udowadniają tylko, że tezy o “polskim Januszu” są prawdziwe.
Na koniec jeszcze rzut okiem na cennik.
Octavia 1.0 TSI 115 z DSG z rocznika 2018 startuje od ceny 80 880 zł za wersję Active, czyli przysłowiowy golas z manualną klimą. W takiej jak testowana wersji Style (bez żadnych dodatków) kosztuje 91 080 zł, czyli za porządnie wyposażony egzemplarz trzeba wyłożyć stówkę a nawet więcej…
O wiele przyjemniej robi się jednak, gdy spojrzymy na wciąż aktualny cennik wyprzedażowy modeli z 2017 roku. Podstawa z automatem to wydatek 73 580 zł, a w wersji Style – 83 880 zł. Warto przyjrzeć się specjalnej wersji Drive za 80 690 zł. I ta ostatnia cena jest moim zdaniem najbardziej akceptowalna. Więcej wydawać za Octavię z drugą od dołu jednostką napędową chyba nie warto.
tekst i foto: Adam Gieras