Na Twitterze jesteś zresztą wyjątkowo aktywny.
- Rzeczywiście bardzo lubię Twittera, w przeciwieństwie do Facebooka czy innych kanałów społecznościowych. Co prawda jakieś dwa czy trzy lata temu założyłem konto na Facebooku, ale szybko doszło do mnie, że jest z tym zdecydowanie zbyt dużo roboty. A te 140 znaków idealnie pasuje do formułowania moich myśli. Jestem jak Donald Trump. Krótkie komunikaty to podstawa!
W „Sweet Country” jest taka scena, kiedy śpiewasz religijną piosenkę. To twoje kolejne hobby?
- Przede wszystkim nie chciałem, żeby mój bohater był dobrym śpiewakiem. Ta scena wzięła się z tego, co ludzie dawniej robili, żeby zapewnić sobie odrobinę rozrywki. Pamiętam moich dziadków czy rodziców, który po prostu siadali przy pianinie i śpiewali bądź recytowali poezję. Obecnie już tego nie robimy. Prywatnie nie śpiewam zbyt dobrze, ale jestem w tym na pewno lepszy od mojego bohatera.
Pracowałeś z wieloma znakomitymi reżyserami, sprawdziłeś się w różnych gatunkach, a jednocześnie masz drugie, zupełnie inne życie na farmie. Czy dzięki temu uważniej dobierasz teraz role, bo masz świadomość, że nic nie musisz?
- Chciałbym powiedzieć, że mam w tym wszystkim jakiś plan, ale tak nie jest. Zresztą to dotyczy większości aktorów. Jeśli mówią, że jest inaczej, to pewnie kłamią (śmiech). Nigdy nie byłem jakoś przesadnie ambitny jako aktor. Jestem wdzięczny za to, jak wygląda moja kariera, która dała mi mnóstwo różnych możliwości. Nigdy nie planowałem, że będę Hamletem na Stratford. Zawsze myślałem bardziej realistycznie i uwielbiałem podróżować. A praca przy filmie pozwala ci na to jak nic innego. Poza tym starałem się robić filmy, na których naprawdę mi zależy. Jednocześnie prowadzę dość proste życie z moimi kurami i kaczkami. Dlatego przyjazd na festiwal do Wenecji to dla mnie wizyta w innym świecie. Poza tym jak widzisz, nie mam sześciu ochroniarzy, którzy chodziliby ze mną krok w krok.
Podróżowanie wiąże się z odkrywaniem nowych kultur. Pociąga cię to?
- Ogromnie. Obecnie pracuję nad projektem, który umożliwi mi bycie w wielu niesamowitych miejscach na ziemi, jak chociażby Alaska czy Wyspa Wielkanocna. Wykorzystuję okazję do podróżowania do granic możliwości. Choć nigdy nie traktuję tego jako swoich wakacji. Je spędzam w domu, na farmie.
To było twoim marzeniem z dzieciństwa?
- Prawdopodobnie jak większość dzieciaków kompletnie nie wiedziałem, co chciałbym robić w życiu. Nie przejawiałem większego zainteresowania niczym konkretnym. Przeszedłem przez szkołę całkiem niezauważony, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy odwiedziłem ostatnio stronę internetową mojej szkoły, trafiłem na informację, że jestem jednym z ważniejszych jej absolwentów. Tylko dlaczego nie byłem taki ważny, kiedy do niej uczęszczałem? (śmiech) Aktorstwo zaczęło mi w pewnym momencie sprawiać przyjemność, choć nie spodziewałem się, że zrobię w nim jakąś karierę. A tym bardziej tego, że stać mnie kiedyś będzie na kupienie i prowadzenie farmy.
Niedługo pojawisz się w nowej odsłonie „Thora”. Widzisz różnice między pracą nad dużym studyjnym projektem a mniejszą niezależną produkcją?
- Z pewnością są spore różnice. W dużych filmach zarabiasz duże pieniądze, a w małych niewielkie. W dużych filmach masz dużą przyczepę, a w małych możesz o niej zapomnieć. Studyjne produkcje dają ci trochę czasu na przemyślenie poszczególnych rzeczy, a w mniejszych nie masz nawet momentu na nudę. Poza tym, to dokładnie ta sama praca.
Rozmawiał Kuba Armata, Wenecja