STANISŁAW „SKOT” SKOTNICKI ZARAŻA UŚMIECHEM, PASJĄ DO ŚWIATA I PODRÓŻY.
Kim jest Stanisław „Skot” Skotnicki?
– Ha, dobre pytanie. Mój syn Julo w szkole mówi, że tata jest podróżnikiem. Na co pani odpowiada: – Ale to nie zawód. A ja myślę, że idealnie łączę pracę z pasją, bo dzięki podróżom spełniam się zawodowo i prywatnie. 13 lat temu założyłem Relaksmisję – pierwsze biuro podróży w Polsce, które przygotowywało indywidualne wakacje tailormade, a więc uszyte pod preferencje klientów. Od tego czasu pomagam więc spełniać podróżnicze marzenia. Żeby to robić dobrze, muszę odkrywać nowe miejsca, a więc podróżować. Jestem zatem podróżnikiem!
Skąd wzięła się u Ciebie pasja do podróży?
– Jeszcze na studiach marzyliśmy z przyjacielem o surfowaniu i graniu w plażówkę w Australii. Okazało się, że bilet lotniczy na Antypody kosztuje niewiele mniej niż taki dookoła świata. Wzięliśmy więc dziekankę i ruszyliśmy – łazić po górach w Nepalu, sprzątać rafę po tsunami w Tajlandii, uczyć się hiszpańskiego w Gwatemali i nurkować w Hondurasie. To tak w skrócie oczywiście. Australia była najdłuższym przystankiem, bo tam na to wszystko zarabialiśmy. Nie było nas w Polsce rok. W tym czasie poznaliśmy cudownych ludzi, zobaczyliśmy jak piękny i różnorodny jest świat. Otworzyliśmy się na inność. Przewartościowaliśmy priorytety.
Dlaczego Relaksmisja?
– Po tej pierwszej dalekiej podróży wiedziałem, że nie chcę być bankierem (skończyłem krakowską Akademię Ekonomiczną), tylko pragnę ten piękny świat pokazać innym. Miałem przyjaciół w każdym zakątku świata, którzy zazwyczaj byli lokalnymi, małymi przedsiębiorcami mieli firmy raftingowe, szkoły nurkowe czy prowadzili kursy gotowania. Pomyślałem więc, że może by tak wysyłać ludzi na koniec świata, dobrymi liniami lotniczymi, ale w oparciu o bilety będące w promocji, do bambusowych chatek leżących przy rajskiej plaży, do tych moich przyjaciół właśnie? Ułożyliśmy kilka programów – do Meksyku, Tajlandii, Indonezji, na Filipiny i Kubę. I tak się zaczęło. Byliśmy najtańsi w Polsce, a do tego najbardziej przygodowi i elastyczni. Plan, termin, czas trwania wyjazdu, cenę – wszystko to dopasowywaliśmy do klientów. Do dziś tak jest!
Może by tak wysyłać ludzi na koniec świata, dobrymi liniami lotniczymi,
ale w oparciu o bilety będące w promocji, do bambusowych chatek leżących
przy rajskiej plaży? Ułożyliśmy kilka programów – do Meksyku, Tajlandii, Indonezji, na Filipiny i Kubę.
I tak się zaczęło.
Teraz Relaksmisja, to 10 podróżników, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami, zdobytymi w ponad 100 krajach. I do bambusowych chatek doszły luksusowe wille na wodzie, obozy tenisowe, warsztaty jogi, wyprawy kulinarne i fotograficzne. To podróż wszystko w miejscach, które znamy i kochamy. Lubimy więc tam wracać – dlatego ta praca jest super!
Jakie są najpiękniejsze i najciekawsze miejsca na świecie, które odwie- dziłeś?
– Indie, które były pierwszym prawdziwie egzotycznym krajem, w którym byłem. Sprawiły, że nie tylko „potem wszędzie było już lżej”, ale zostały w moim sercu na długo i wracałem tam wielokrotnie. Indie robią wrażenie na każdym, niezależnie od tego, co widział wcześniej. Kocham Nepal za góry, Tajlandię za plaże, Australię za luz i Australian Open, USA za parki narodowe, Meksyk za tańce, Grecję za Santorini poza sezonem i Włochy za jedzenie, różnorodność i bliskość.
Podobno nawet Twój ślub i podróż poślubna były nie- konwencjonalne?
– Trochę tak! Mój ślub z Gosią był 4-dniowym romansem z Sardynią – naszą ukochaną włoską wyspą. Musiało być niekonwencjonalnie, masz rację. Naszym gościom zorganizowaliśmy gry terenowe i rejsy po rajskim archipelagu La Maddalena. Było dużo spontanu, słońca, muzyki, włoskiego jedzenia. Sam ślub odbył się na plaży Capriccioli na Szmaragdowym Wybrzeżu. W miejscu, które kolorem wody mogłoby spokojnie konkurować z Filipinami. Później spełniliśmy kolejne marzenie – polecieliśmy na Bora Bora. Oczywiście w podróży dookoła świata. Ta trwała już krócej, bo nieco ponad 2 miesiące (na tyle mogliśmy synka „wyrwać” ze szkoły). Przy okazji wdrapaliśmy się na kilka wulkanów w Indonezji, Australię przejechaliśmy kamperem, a w Nowym Jorku pilotowaliśmy grupę fanów tenisa podczas US Open. Jak widzisz, lubię łączyć pasje z pracą.
Masz już kolejne podróżni- cze plany?
– Zawsze. Aktualnie planuję mocny sezon tenisowy – organizujemy wyjazdy na kilka turniejów w Europie, a także obozy tenisowe na Majorce, Sardynii, Costa Brava i w Toskanii. Ktoś je musi poprowadzić. Prywatnie wybrałbym się do Brazylii, znam tylko Rio i okolice, a cały kraj jest piękny i niezwykle ciekawy. Lubię na takie wyprawy zabierać znajomych. Tu znów nie tylko sam cieszę oko krajobrazami, ale od razu mogę się dzielić tymi wszystkimi doświadczeniami, dźwiękami i smakami. Świetnie się tak podróżuje. Zawsze po takiej wyprawie robię fotoksiążkę, czasem też film. Wspomnień nikt nam nie zabierze i uważam, że są warte każdej złotówki czy kolumbijskiego peseta. Oj i od razu przypomniała mi się Kolumbia. Byłaś? Polecam! To Ameryka Południowa w pigułce, są tam i plaże i góry i zabytki
i.. Przepraszam, przecież nie o tym było to pytanie!
Lubisz opowiadać o tych podróżach! Aż bije od Ciebie pozytywna energia. Skąd czerpiesz tę radość?
– Ze słońca, miłości i techno.
Gdyby dziś był Twój ostatni dzień, jak byś go spędził?
O rany! Za dużo mam planów, żeby myśleć o tym jednym ostatnim dniu… No dobra, wiem. Zagrałbym z Julem w szachy, poprzytulał się z Gosią i wpadłbym do biura Relaksmisji przybić piątkę z całą ekipą.
Rozmawiała Maria Durczyk