Wady? Po takiej dawce pochwał, coś przecież musi się znaleźć.
Są. I wcale nie będę tu mówił o cenie, bo ta – na poziomie niecałych 147 tysięcy złotych – wcale nie jest wysoka, jak na możliwości auta i radość, którą oferuje. W dodatku w cenie dostajemy mnóstwo niekoniecznie użytecznych gadżetów, takich jak np. asystent odstępu, czy pasa ruchu.
Ale Type R nie jest autem dla każdego.
Widać wyraźnie, że wszystko zostało tu podporządkowane celowi, którym jest osiągnięcie maksymalnych osiągów i zapewnienie radości z jazdy. Szybkiej jazdy i to najlepiej po zakrętach. Udało się. Ale ceną za to jest chropowatość Hondy, która może przeszkadzać przy codziennej eksploatacji. Jest bardzo głośno, nawet przy jeździe ze stałą prędkością (przy 100 km/h chciałem zmienić bieg z czwórki na szóstkę, by zrobiło się ciszej… tyle że jechałem już na szóstce). Jest też twardo, piszczą nam hamulce, zawór upustowy syczy, a nisko osadzone progi, zderzaki i felgi nie bardzo chcą współpracować podczas parkowania w mieście.
Nie dajcie się zwieść naprawdę dużemu bagażnikowi i niezłemu promieniowi skrętu (miła odmiana po Focusie RS, który może w tej dziedzinie rywalizować z tankowcami). To nie jest zbyt dobre auto rodzinne, zmęczy Was też w trasie.
Moja rada? Zamiast autostradą, pojeźdźcie bocznymi, krętymi drogami. Parkujcie tylko po to, by wypić trochę wody i dalej jeździć, jeździć, jeździć. Dziecięce marzenia o aucie rodem z gry właśnie się spełniły. Serwując przy okazji całkiem analogowe wrażenia.
PS. Czy tylko mnie ta Honda kojarzy się z legendarnym Subaru STI? Niebieski lakier, wielki spojler, głośny wydech… do tego turbo, syk zaworu upustowego, świetne osiągi i hardkorowy charakter. STI prawie już umarło, ale oto nadzieja dla fanów takich samochodów…
Mikołaj Adamczuk
zdjęcia: Dominika Szablak