Co decyduje, że dany kolor będzie naszym ulubionym? I czy ma być nim przez całe życie? W czasach podstawówki, gdy w modzie były krążące po klasie zeszyty z zestawem pytań do wypełnienia (nazywało się to „złote myśli”, nie wiedzieć czemu), wahałam się wcale nie przed pytaniem o swoją sympatię, ale o ulubiony kolor właśnie. No bo czy akurat dziś lubię niebieski, czy zielony?
Przecież powinno się napisać szczerze, prosto z serca, a moje serce nigdy nie miało pewności. Lubiłam ubierać się jednokolorowo. Trafiało na różne opcje, na szczęście nigdy nie przepadałam za różem. W związku z fioletowymi zestawami od stóp do głów w piątej bodajże klasie, wciąż mam przesyt, zatem zeszłoroczne ogłoszenie przez Pantone fioletu jako koloru roku 2018 przyniosło lekki niepokój. Tak, dziś zdecydowanie łatwiej mi powiedzieć, którego koloru nie lubię, niż który jest mój ulubiony.
Przedziwna sprawa. Choć dyktatura wybiegów mody już dawno minęła, wciąż lubimy wiedzieć, który kolor jest modny w danym sezonie. Dowód? Co pół roku, w okolicach przedwiośnia lub babiego lata dostaję sporo wiadomości z pytaniami na ten temat. Co odpowiadam? Ku rozpaczy osób, które zawodowo analizą kolorystyczną się zajmują, piszę, że najmodniejszy jest ten kolor, w którym najlepiej się czujemy. Gdy jednak zaglądam do marcowych czy wrześniowych numerów magazynów o modzie, odnoszę wrażenie dwubiegunowości zjawiska.
Jesienią zawsze mamy „wielki powrót bordo”. Z kolei wiosnę co roku wita „wielki powrót pasteli”.
Ponieważ jestem poważnym zbieraczem, mogę sobie w tej sprawie zajrzeć do wydań sprzed dekady. I tak na przykład w brytyjskim Elle z 2008 roku króluje… fiolet! Wprawdzie nie aktualny „ultraviolet”, lecz odcień irysowy (skądinąd kolor roku 2008 wg Pantone). Ale jednak. A obok niego krata, punk i czarna skóra od stóp do głów. Czy coś to nam przypomina? Nie jestem pewna, co nakręca ten kołowrotek. Wiem za to, że każde od niego odstępstwo przyciąga szczególną uwagę.
Weźmy taki Instagram, kiedyś miejsce hobbystów, obecnie najważniejsze medium autopromocji. Tu moda działa bardzo podobnie. Ktoś użyje filtra zmieniającego naturalny błękit nieba na turkus, a za parę dni 80% tzw. influencerek opala się na tle w odcieniu kamienia szlachetnego. U którejś z samozwańczych gwiazd robi się różowo jak przy idealnym zachodzie słońca? Hop! Filtrujemy zdjęcia i mamy to samo.
Stąd popularność kolorów niekoniecznie z wybiegami związanych, np. „millenial pink” – słodkiego różowego nadużywanego przez millenialsów, czy „generation Z yellow” – owocowego odcienia ukochanego przez jeszcze młodsze pokolenie (zwane „generacją Z” – trochę strach, bo kończy się na nich alfabet, czy wraz z kolejnym pokoleniem zaczniemy od litery A?). Pośród tych ciepłych świateł i promieni, soczystych barw egzotycznych owoców czy lazuru morza, to właśnie nieco zapomniane kolory mają szansę na drugą młodość.
Podobnie jak na ulicy pełnej czerni i szarości, zwrócimy uwagę raczej na osobę ubraną odmiennie, tak i w kwestii mody – i to w różnych mediach – oryginalność przyciągnie jak magnes. Oczywiście minie miesiąc czy dwa i indywiduum się rozprzestrzeni, a może nawet powstanie specjalny filtr na jego cześć. Póki jednak pozostaje niszowy, sprawia szczególną przyjemność.
I tu dochodzę do sedna oraz odpowiedzi na pytanie zadane w „złotych myślach” ćwierć wieku temu.
Uwaga, nastąpi nadużycie słowa „lubić”! Bo najbardziej lubię lubić taki kolor, którego nie lubią inni (z rankingu wykluczam czerń, ona musi zostać poza konkurencją). Przesyt męczy, zwłaszcza gdy modę obserwuje się na co dzień. Niekoniecznie świadomie wybieram więc takie marki, które kolorem potrafią mnie zaskoczyć.
Na polskim podwórku genialnie podchodzą do tematu Gosia Sobiczewska z EST by S. czy Berenika Czarnota. Pierwsza, zamiast zarzucać nas teraz jesiennymi liśćmi i musztardą, proponuje herbatę matcha oraz pomidory. Druga tak łączy barwy, że twórcy palet mogliby się od niej sporo nauczyć. No dobrze, u jednej i drugiej znajdziemy przepiękny odcień lila. Ale w kontekście całej reszty pozostaje tylko dodatkiem, nie daniem głównym. Jedna dodaje do niego mocną czerwień. Druga uspokaja spodniami khaki. Zamiast podawać gotowe rozwiązania, inspirują do dalszych poszukiwań.
Jak się zatem odnaleźć? Wysłuchajcie uważnie wszystkich rad, pokiwajcie głową, a potem zróbcie po swojemu. To wspaniała życiowa sugestia z jednego z filmów Woody’ego Allena, zapamiętałam na dobre i podaję dalej.