Mezze to jedna z moich ulubionych form spokojnego sobotniego śniadania. W leniwy poranek można na spokojnie przygotować kolorowe miseczki z odrobiną hummusu, pokrojoną w długie prążki marchewką z ogórkiem, do innego naczynka można wrzucić kilka sztuk wściekle różowej marynowanej rzepy i pachnącą, aromatyczną sałatkę tabuleh. Gdy już to wszystko naszykujemy, można weekend spędzić skubiąc, dziubiąc i wylizując talerze w miłej domowej atmosferze.
Od kilku lat w Polsce coraz większą popularność zyskuje kuchnia Bliskiego Wschodu. Nasze kuchenne szafki zapełniły się zatarem, kuminem, kolendrą i książkami Yotama Ottolenghiego. W samym Krakowie działa kilkadziesiąt miejsc, gdzie zjemy hummus, baba ghanoush i inne smakołyki. Do ich grona nie tak dawno dołączył krakowski Mezzalians – nowy lokal z przygodami. Jeśliśmy jeszcze przy Nadwiślańskiej, a teraz dania ekipy skosztujecie w Atelier przy Placu Nowym.
– Ułożenie menu to przede wszystkim bazowanie na mezze. Są to mini-porcje, w formie przystawek bliskowschodnich. Przedstawiamy gościom do wyboru 3 sety mezze. Trzy-, pięcio- i siedmio- mezzowy zestaw, w którym należy wybrać poszczególne mezze. Zawsze w karcie znajduje się 11 pozycji podstawowych, co tydzień dodajemy 4 wyjątkowe pozycje mezze i 2 dania główne (jako większe porcje zawsze na ciepło) – jedno wege, jedno z mięsem. Zmienia się również co tydzień deser. Z napojów oferujemy lemoniadę daktylową (jallab), gotowaną czarną herbatę z miętą oraz kawę po arabsku, podawaną w tygielku. Menu bazuje przede wszystkim na wspomnianej sezonowości. Oprócz tego musimy mieć świadomość, że każdy ze składników ma być świeży, gdyż na świeżości opiera się kuchnia tego regionu – opowiadają właściciele, a my zgodnie z ich nazwą zamawiamy zestaw mezze.
Wśród dobrodziejstw do wyboru: waraq 'einab: yabrak (wersja mięsna na ciepło) i yalanji (wege na zimno) oliwki, aromatyczne mięsa, hummusy, a to wszystko z domowym (a jak!) chlebkiem arabskim. Zamawiamy swój zestaw i zasiadamy przy małym, białym stoliczku. Trochę się rozglądamy, komentujemy urocze rysunki na ścianach i smakołyki w słoikach. Po chwili na naszym stoliczku ląduje nasze mezze. Jak mówiłam człowiek je oczami – na wstępie zjadam wszystko na raz. Wszystko jest piękne, kolorowe, naczynia cudowne, koszyczek na chlebek wbija mi się w głowę, że muszę taki mieć (dla ciekawskich – pojawił się już następnego dnia). Hummus lekko kwaśny, kremowy, aksamitny – chyba jeden z lepszych, jakie ostatnio jadłam. Oliwki stawiają przyjemny opór pod zębami, ale są takie jak być powinny – cierpkie. Domowy labneh przyjemnie otulają przyprawy a w smaku jest cudownie maślany i wprost rozpływający się. Kurczak har przyjemnie rozpala podniebienie. Tak sobie siedziby, dłubiemy i myślę, że są takie miejsca, które dają człowiekowi poczucie szczęścia.
W krótkiej przerwie pomiędzy jednym kęsem a drugim pytam właścicieli o ich marzenia. – Największym marzeniem naszej działalności jest szerzenie idei tej kuchni. Prawdą jest, że nie jest to kuchnia bardzo rozpowszechniona, szczególnie w Krakowie. Chcemy pokazać Polakom (nie tylko Krakusom) na czym polega tradycja tej kuchni, nauczyć czegoś i wreszcie postarać się, by ludzie może wreszcie zrozumieli (bo to takie ważne słowo) ten nadal niedoceniany region świata. Szczególnie teraz, w dobie kryzysu arabskiego, wojen i wbrew wszelkim stereotypom – odpowiadają.