W dzisiejszych czasach coraz częściej mówi się o CSR – corporate social responsibility. Jeśli opinia publiczna dowie się, że kurtki szyte są w Kambodży rękami dziesięciolatków, którzy dostają w zamian za to kwoty, do których wstyd się przyznać, albo że w procesie wytwarzania danego produktu poważnie ucierpiało środowisko – dana marka ma duże problemy wizerunkowe. Przez chwilę, ponieważ na dłuższą metę to nie przeszkadza nam w kupowaniu produktów bez sprawdzenia, czy w procesie ich powstawania spełniane są standardy określane w idei społecznej odpowiedzialności biznesu. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal?
Ogromnie przejmujemy się tym, żeby nasze lodówki były wieloziarniste, bezglutenowe, wegańskie i ekologiczne. Staramy się, aby używane przez nas kosmetyki nie były testowane na zwierzętach. Na produkty „made in China” coraz częściej reagujemy udawanym, bądź nie – obrzydzeniem. Dlatego, że często kuleje ich jakość. Ale na co dzień nie zastanawiamy się nad tym, w jaki sposób powstaje to, z czego korzystamy codziennie. A przynajmniej nie wszyscy. Jednakże, coraz częściej społeczna odpowiedzialność biznesu staje się istotnym tematem, szczególnie wtedy, kiedy okazuje się, że jakaś firma w rażący sposób łamie jej zasady. Wtedy zdarza się, że konsumenci reagują bojkotem danego produktu.
Na czym polega CSR? Jest to koncepcja opierająca się na założeniu, że podczas podejmowania działań strategicznych firmy mają na uwadze nie tylko zysk, ale również ochronę środowiska, interesy społeczne. Z jednej strony CSR może polegać na niepodejmowaniu działań kontrowersyjnych (tu zawsze na pierwszym planie prezentowane jest wykorzystywanie do pracy dzieci i niegodne wynagradzanie pracowników), albo na inwestowaniu w różnego rodzaju idee typu „ekofriendly” czy „humanfriendly”, za czym idzie zwiększenie gospodarczej efektywności. Firmy, które czują się „społecznie odpowiedzialnie”, starają się również udzielać informacji, na przykład o sposobie wydobycia kruszców, które wykorzystują, tak jak robi to ukochany jubiler Holy Golightly „Ze śniadania u Tiffany’ego”. Tiffany&Co. podejmuje też konkretne działania na rzecz ochrony środowiska, takie jak redukcja emisji gazów cieplarnianych czy też produkowanie słynnych pudełeczek w kolorze Tiffany blue z materiału pochodzącego z recyklingu.
Co jakiś czas, w związku z CSR wybucha kolejna afera, z jedną ze znanych marek w tle. W zeszłym roku, brytyjski dziennik „The Guardian” oskarżył sieć H&M o „zatrudnianie” do pracy w birmańskich fabrykach 14-latków, wynagradzanych za dzień pracy kwotą niższą niż 3 euro. Podobne oskarżenia padały w stronę Nestle czy Hershey – lista jest zresztą znacznie, znacznie dłuższa. Pytanie brzmi – co dalej? Do działania na rzecz dzieci czy środowiska nikogo nie można zmusić. Niehumanitarne warunki pracy są oczywiście nielegalne, ale kontrole w fabrykach krajów Trzeciego Świata w dalszym ciągu nie są normą. Wobec tego biznes kwitnie, konsumenci przymykając oko na niektóre sytuacje szybko uspokajają się zapewnieniami dyrektorów firm, którzy „o niczym nie wiedzieli”, a problem wciąż istnieje. Być może rozwiązaniem byłoby rozszerzenie obowiązku informacyjnego producentów. Skoro muszą informować o składzie produktu, powinni też informować o tym, czy w procesie jego powstawania nie doszło na przykład do naruszeń praw człowieka.
Mam przyjaciółkę, która bojkotuje wszystkie produkty jednej z firm spożywczych. Potrafi sprawdzić każdą etykietę i nie przynosi do swojej kuchni niczego, co wyprodukowała marka „X”. Ja czasem ze zdziwieniem dowiaduję się od niej, że dany produkt też należy do tego koncernu – a przecież wystarczyłoby odwrócić opakowanie i znaleźć logo. Pytanie jednak brzmi – czy bojkot danych firm nie powoduje zamiast poprawy warunków zatrudnienia wyłącznie utraty źródła utrzymania? Wydaje się, że protest musiałby być globalny i zakrojony na szeroką skalę, a wprowadzane regulacje prawne jeszcze bardziej restrykcyjne. Chodzi przecież o to, żebyśmy odczuwali peace of mind nie dlatego, że udajemy, iż o pewnych kwestiach nie wiemy, ale dlatego, że jesteśmy świadomymi, odpowiedzialnymi konsumentami, producentami.
Jeśli jednak działania mojej przyjaciółki faktycznie mają sens, to swój spokój ducha buduję na przekonaniu, że są jednostki, którym naprawdę zależy. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale jakby na to nie patrzeć – jest jej zwiastunem.
Anna Górska – Micorek
Prawnik w kancelarii Pakulski, Kilarski i Wspólnicy