Pat Guzik, Dominika Syroka-Czwartosz oraz Kinga Rogóż o odpowiedzialnym projektowaniu i kupowaniu ubrań, a także o odkrywaniu nowych ścieżek we współczesnej modzie, o czym opowiada prezentowana obok tekstu sesja – rozmawia Rafał Stanowski
Zacznijmy od tematu, który wybraliśmy jako motyw przewodni tego numeru – wolność. Co to oznacza dla Was, osób związanych od dawna z branżą mody, zwłaszcza w kontekście tego, co wydarzyło się niedawno w związku z pandemią?
Pat Guzik: – Ten czas był tak długi, a ja przedefiniowałam swoje działania i styl życia, że trudno mi jeszcze wrócić do tego wszystkiego, co było przed. Myślę, że pandemia uświadomiła nam jedną, ważną rzecz – że trzeba się na chwilę zatrzymać, bo nie ma teraz nic pewnego. Nauczyliśmy się wiele spraw planować i nagle okazało się, że to wszystko może jednego dnia zniknąć, że to jedynie nadawanie kierunku, a nie budowa ścisłego planu. Wolność dla mnie to robienie czegoś, co lubię, co kocham, nawet mimo zewnętrznych ograniczeń. I to się nie zmieniło.
Czyli, wbrew pozorom, pandemia nie odebrała Ci wolności, a nawet ją w pewien sposób powiększyła?
Pat: – Tak, sprawiła że mogłam skupić się na swoich działaniach tu i teraz. Zadałam sobie kluczowe pytania: „po co to robię”, „jak chcę to robić”. Pandemia zrobiła porządek w mojej głowie. Nauczyłam się ważnej rzeczy – nie przeraża mnie już niewiadoma. Jako freelancer doświadczyłam tego, że rzeczywistość bywa nieprzewidywalna, że trzeba się zmierzyć z problemami, na przykład ze zmniejszonymi dochodami. Nie mogłam liczyć na specjalne wsparcie ze strony systemu, który nie obdarza wielką empatią takich osób jak my. Wbrew pozorom to właśnie dało mi poczucie wolności.
Dominika Syroka-Czwartosz: – Okazało się nawet, że wcale nie zależymy od tego systemu…
Jesteście przykładem, że wcale nie trzeba zależeć od systemu – Patrycja z sukcesami projektuje modę etyczną, a Wy prowadzicie sklep Lucky Girl Vintage. Pytanie, czy chcecie w ogóle być częścią systemu?
Kinga Rogóż: – Dlatego tak dziwnie rozmawia nam się z ludźmi, którzy pracują w korporacjach. Opowiadają, jak nagle odkryli, że mogą pracować z domu. Dla większości znajomych, z którymi rozmawiam, pandemia była ogromną zmianą sposobu życia, którą nadal odczuwają. Tego się ciekawie słucha, bo ja czegoś takiego w gruncie rzeczy wcale nie przeżyłam.
Spotykamy się w miejscu, które kocha rzeczy vintage, a zatem pochodzące z drugiej ręki. Pat od dawna podąża drogą mody etycznej, zgodnej z hasłem „who cares, I do”. Opowiedzcie o Waszym procesie uwalniania się od mody rozumianej jako pogoń za trendami i niezrównoważonej konsumpcji – jak to się stało, że uciekłyście od tego, co określa się pojęciem fast fashion?
Pat: – Zakładając swoją markę, od razu widziałam, że chcę tworzyć coś więcej niż ubrania. Wiedziałam, że w modzie jest teraz bardzo wiele niewiadomych. Zastanowiłam się, jak mogę sobie na nie odpowiedzieć: robić etyczną produkcję. Bardzo mi zależało na tym, by mówić o wartościach. By to co robię miało znaczenie. I zwolnić tempo kupowania na rzecz refleksji, jakie te zakupy powinny być.
Kiedy na mojej drodze pojawiły się dziewczyny i szansa połączenia naszych działań, od razu w to weszłam. Chcemy pokazać klientkom i klientom, że można łączyć obie sfery – rzeczy vintage i małych, etycznych marek. I przede wszystkim, że ubierając się w ten sposób, można świetnie wyglądać.
Kinga: – Ja nigdy nie wskoczyłam do pociągu z trendami. Poszukiwanie oryginalnych rzeczy w second handach zawsze należało do moich przyjemności. Pamiętam, kiedy kilkanaście lat temu pracowałam w knajpie, a znajome patrzyły na moje stylizacje i mówiły: „Kinga, ty musisz otworzyć swój sklep”.
Dominika: – Pracowałam przez wiele lat dla dużych firm odzieżowych. Po jakimś czasie zrozumiałam, że to nie jest moje miejsce na Ziemi. Odeszłam od tego pędu, od tworzenia mody na dużą skalę, ale niekoniecznie wysokiej jakości, by podążać za duchem mody zrównoważonej.
Wiele teraz mówi się o modzie etycznej – czy Waszym zdaniem trzeba jeszcze do niej przekonywać ludzi, czy ten trend został już zaakceptowany i stał się częścią światopoglądu ludzi mieszkających w dużych miastach?
Dominika: – Chcąc wyróżnić się z tłumu, nie można ubierać się tylko w sieciówkach. Nasza selekcja ubrań vintage opiera się na wiedzy o markach high fashion, a także na potrzebie posiadania nietuzinkowych ubrań i dodatków. Poszukiwania niepowtarzalnych wzorów, fasonów oraz wysokiej jakości tkanin jak jedwab czy kaszmir, doprowadziło nas do skompletowania całej gamy różnorodnych perełek.
Naszą najmocniejsza stroną jest różnorodność i unikatowość. Stąd popularność sklepów vintage, których powstaje coraz więcej. Fajne jest to, że nie postrzegamy siebie jak konkurencję, nie ma między nami wyścigu, bo nikt z nas nie sprzedaje takich samych rzeczy. Ubrania vintage zaczynają być traktowane trochę jak antyki, nie tracą na wartości, a nawet wprost przeciwnie – na przykład płaszcze Burberry z lat 80. i 90. utrzymują wciąż bardzo wysoką cenę.
Kinga: – Kiedyś produkowało się rzeczy, by wytrzymały latami, a nie tylko po to, by dotrwały do pokazania następnego trendu. Projektowane w ten sposób rzeczy szybko stają się niemodne, w gruncie rzeczy co trzy miesiące trzeba wymieniać garderobę. Ich jakość też jest dopasowana do krótkiego życia.
Pat: – Zależy mi bardzo na tym, by moje rzeczy były uniwersalne, po angielsku określa się to terminem „timeless”. Mam modele sprzed kilku lat, które nadal świetnie się sprzedają, dlatego że są elementem pewnej historii, a nie są związane z czasem, kiedy powstały. Coraz częściej odkrywają mnie klienci z daleka, choćby ze Stanów i i Australii, którzy nadal sięgają po te „stare” rzeczy. Okazuje się, że nie straciły nic ze swej aktualności i dla nich stanowią świeżą historię.
Twoja marka rozwija się dynamicznie, zyskujesz coraz więcej klientów z zagranicy, a zatem zwiększasz produkcję. Czy masz już za sobą pierwsze dylematy moralne z tym związane, bo przecież zwiększenie sprzedaży może oznaczać konieczność pójścia na etyczny kompromis.
Pat: – Jasne, mam takie chwile, zwłaszcza gdy myślę o dużym zwiększeniu produkcji. Ale bardzo zależy mi na tym, by docierać do większej liczby klientów, nie tracąc przy tym swojej filozofii, skali. Jestem malutką, niezależną marką, co daje mi możliwość kontrolowania produkcji na każdym jej etapie. Wiem, że może to nie jest myślenie kapitalistyczne, ale jest mi super dobrze i nie zamierzam tego zmieniać. Wolę raczej zwolnić, niż się przyspieszać. Podczas pandemii podjęłam też decyzję, by zmniejszyć liczbę produkowanych ubrań na rzecz biżuterii i ceramiki. Pracuję z lokalnymi, małymi rzemieślnikami i odkryłam, jak wiele daje mi to satysfakcji.
No właśnie, pandemia odcięła Cię trochę od Twoich azjatyckim korzeni, które były bardzo mocno wpisane w Twoje rzeczy.
Pat: – Pandemia mocno mnie zredefiniowała. Mentalnie odleciałam z Azji do stronę miejsca, gdzie się wychowałam, czyli do małej miejscowości pod Krakowem. To bardzo mocno wpłynęło na to, co teraz robię i jak się czuję. Na nowo odkryłam Kraków i strasznie go polubiłam.
Myślałem, że zawsze go lubiłaś?!
Pat: – Wcześniej nie miałam szansy go dobrze poznać i naprawdę polubić. Od dawna w nim mieszkam, ale ciągle wyjeżdżałam i wracałam, nie miałam poczucia, że się zaprzyjaźniliśmy. Cały czas jestem jedną nogą w Hongkongu, mam tam pomoc fundacji pozarządowej, która ze mną współpracuje i dba o rozwój mojej marki w Azji, ale nie jest tak, że muszę tam latać regularnie.
Czy Wy też macie podobne doświadczenia, nawiązujące trochę do akcji Krakowskiego Biura Festiwalowego „Bądź turystą w swoim mieście”?
Kinga: – Tak, poznałam wiele miejsc, które może wcześniej znałam, ale dzięki pandemii zaczęłam je odkrywać na nowo. Większość życia spędziłam w Krakowie, więc jestem przyzwyczajona do jego nieustannego odkrywania. Tak było z Podgórzem, gdy przeprowadziłam się tu kilka lat temu. Stało się coś niezwykłego, do mojego życia zawitały rozmaite małe miejsca, jak knajpka, którą mam po drodze do pracy i stała się dzielnicowym social clubem. Wszyscy się tam znamy, choć często nie wiemy, jak mamy na imię. To sprawiło, że Kraków stał się trochę inny, bardziej rodzinny.
Pat: – Pamiętam, jak w czasie ciężkiego lockdownu przyjeżdżaliśmy do siebie ze znajomymi, choćby tylko po to, by kupić kawkę na wynos, zrobić update co się u kogo dzieje, wymienić pozytywną energią. Nawet jedno takie spotkanie dziennie, samo zbicie piątki, pozwalało nam zachować psychiczną równowagę. Dziękuję też klientom, którzy kupowali moje rzeczy i w ten sposób pomogli mi przetrwać. To jeszcze jeden pozytywny element pandemii, która wzbudziła w nas falę solidarności i serdeczności.
Dominika i Kinga, opowiedzcie o tym, jak zdobywacie rzeczy do swojego vintage shopu – to przypomina trochę poszukiwanie zaginionej Arki?
Dominika: – Po pierwszym lockdownie odwiedziłam sklep z odzieżą używaną na Dębnikach. Panie, które tam pracują, ze smutkiem opowiadały, jak cały dzień spędzają samotnie, bo nikt nie przychodzi. Byłam pierwszą klientką od dłuższego czasu. Na wieszaku dojrzałam prawdziwego białego kruka – torebkę Chanel z lat 80. w idealnym stanie!
Kinga: – Często wiążemy się z rzeczami, które znajdujemy. Kiedy sprzedałyśmy tę torebkę Chanel, poczułyśmy autentyczny smutek. Z drugiej strony cieszyłyśmy się, że poszła w ręce kogoś, kto ją docenił.
Stajemy się częścią totalnego przewartościowania. Ludzie zaczynają uciekać od tanich rzeczy jednorazowego użytku i doceniają coraz bardziej pracę rzemieślniczą, w którą włożono serce i umiejętności. To może nas uratować przed zaśmieceniem świata?
Pat: – Ludzie zmienili swój sposób myślenia, firmy się do tego dostosowują. Ale nie możemy na tym się zatrzymać. Musimy patrzeć dalej, zastanawiać się, co się stanie z rzeczami, które wyrzucimy. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele ubrań codziennie wyjeżdża z fabryk. Kiedy słyszymy, że w Europie wyrzucono 4 mln ton ubrań, nie jesteśmy sobie w stanie tego nawet wyobrazić.
Miałam kiedyś okazję zobaczyć, jak wygląda produkcja koszul w chińskiej fabryce. Bardzo wiele się tam zmieniło, materiały są certyfikowane, ludzie pracują w dobrych warunkach. Ale uświadomiłam sobie jedno – zrozumiałam, jaka wielka odpowiedzialność ciąży na projektancie. Każdy dodatkowy element dekoracyjny dodany do ubrania powoduje, że uruchamia się ogromny proces, w ramach którego zużywa się więcej wody, prądu, powstają nowe śmieci. Dotarło do mnie, że już na etapie tworzenia projektu trzeba myśleć w taki sposób, by wyrządzać jak najmniejsze szkody środowisku. I tak jest z każdą naszą aktywnością. Nawet głupia siatka na zakupy. Noście ze sobą jedną i przez rok nie bierzcie nowej ze sklepu!
Świadomość konsumenta często urywa się w momencie rozstania z przedmiotem. U Was piękne jest to, że ubrania zyskują drugie życie.
Kinga: – Pamiętam, jak kiedyś przyszła do nas pani z córką. Gdy spostrzegła, że sprzedajemy rzeczy vintage, z oburzeniem żachnęła się: „chodźmy stąd, to jest używane”. I wyszły. Ale miałyśmy też klientkę, która przyszła do nas kupić sukienkę na ślub i powiedziała: „Po co mam iść do Zary, tu pewnie kupię coś lepszego”. I tak się stało. Pochwaliła się w social mediach i szybko dostała informację od znajomych „jak ci się znudzi, to chętnie odkupimy od ciebie tę sukienkę”. Takie historie dają nam mnóstwo pozytywnej energii.
Pat: – Często spotykałam się z zarzutem, że ludzie nie kupują rzeczy od młodych projektantów i ciuchów vintage, bo wydają im się za drogie. Dopiero świadomość, czym są ubrania vintage i gdzie leży ich wartość, zmienia podejście konsumentów. Nie staramy się windować cen, tylko utrzymujemy je na akceptowalnym poziomie, bo jesteśmy zwolenniczkami mody demokratycznej. Mamy poczucie, że motywujemy innych do zmiany konsumenckiej, do tego, jakich wyborów dokonują. Chcemy, by były świadome i odpowiedzialne.
Wyszliśmy od pojęcia wolności, a dochodzimy do drugiego ważnego słowa – zmiana. Wygląda na to, że wszystko to, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, zbliżyło nas, a nie oddaliło, od tego, co jest najważniejsze w dzisiejszym świecie…
Dominika: – Zbliżyło nas do przewartościowania…
Pat: – Gdy zadajemy sobie pytania na temat nas samych, finalnie zawsze chodzi o wartości i doświadczenia. Okazało się, że rozpędzona machina kapitalizmu może przestać działać i rodzi się pytanie – o co w tym wszystkim chodzi. Chodzi o to, by mieć wokół siebie fajnych ludzi, z którymi wyznajemy wspólne wartości, by żyć spokojnie i czuć się dobrze samemu ze sobą. Ludzie tak naprawdę nie chcą kupować, tylko oczekują doświadczenia. Rzeczy z drugiej ręki i lokalne marki mają ważną cechę wspólną – zawierają autentyczne historie. Za nimi kryją się zawsze ludzie i ich emocje, a to jest coś, czego my – konsumenci – chcemy być częścią. I to nas bardzo wzbogaca.
Kinga: – Nasi klienci robią często bardzo przemyślane zakupy, zastanawiają się, czy tego potrzebuję, z czym to będę nosić, czy dobrze się w tym czuję. Dlatego zakupy często trwają długo, bo każda rzecz to niezwykle świadomy wybór.
Dominika: – To zupełnie inne doświadczenie niż w sieciówce. Nie ma tego poczucia, jak w McDonald’s, kupuję, mam trzy sekundy przy kasie, następny klient, a zakupiona rzecz przestaje być modna niedługo później. W naszym sklepie jest czas na zabawę w stylizację, klientki do przymierzalni idą z naręczem ubrań, które im proponujemy, jest swobodna atmosfera, rozmowy przy kawie i wspólne zdjęcia naszym vintage Polaroidem.
Pat: – No właśnie, doświadczenie. Kocham to, że nawiązujemy relacje z naszymi klientkami i klientami. Najbardziej mnie cieszy, gdy ktoś wysyła mi zdjęcia w rzeczach mojej marki, oznacza w social mediach, pokazuje że jest częścią mojego świata. Pandemia sprawiła też, że ludzie zaczęli szukać unikatowości i w całym tym cyfrowym świecie coraz częściej decydują się na to, by się wylogować, uciec w offline, odkrywać swoją przestrzeń. Wszyscy musieliśmy się zatrzymać, każdy w swoim tempie. Myślę, że większość w jakiś sposób przedefiniowała swoje życie.
Myślicie, że naprawdę zaszła w nas już ta dobra zmiana?
Kinga: – Nie da się zmienić świata jednym posunięciem. Ale naszym zdaniem wszystko idzie w dobrą stronę.
Rozmawiał Rafał Stanowski
Pat Guzik prowadzi własną markę mody, która działa w zgodzie z zasadami mody etycznej, jest absolwentką Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru, zwyciężczynią konkursu Redress Design Award w Hongkongu.
Dominika Syroka-Czwartosz oraz Kinga Rogóż prowadzą vintage shop Lucky Girl Vintage przy Rynku Podgórskim w Krakowie.