Spotkało mnie to rok temu. Wracałam z prezentacji kolekcji biżuterii niezwykle zdolnej skądinąd KOPI, dzierżąc w dłoni pięknie zapakowane materiały prasowe. Różowa koperta z informacją o projektantce i jej pracach. Zgrabne pudełko z biżuteryjną niespodzianką w środku, modne i pobudzające cold brew w szklanej butelce. A wszystko w przeźroczystej plastikowej torbie.
Dokładnie takiej, z jaką wyszlibyśmy z nieco porządniejszej cukierni. Ten moment wymagał uwiecznienia. Dokonawszy kilku akrobacji w telefonem w jednym ręku, a spowitą w plastik kompozycją w drugiej, odnalazłam kadr idealny, który wylądował na moim Instagramie. Czy spodziewałam się tego, co nastąpiło kilka minut po jego opublikowaniu?
Paradoksy mody
Podpowiem, że w reakcjach słowa nie znalazłam o szkodliwości plastiku i jego niestosownej długowieczności. Nie było też zbytniego zainteresowania samą marką. Posypały się za to pytania o pochodzenie „tej cudownej, najlepszej na świecie” torebki, bo „od miesięcy takie szukam, a na Celine mnie nie stać”. Śmiać się czy płakać? Ani jedno, ani drugie. Moda zdaje się czerpać dziką przyjemność z takich paradoksów.
Z jednej strony Vivienne Westwood nawołuje do konsumpcyjnego opamiętania się, z drugiej robi to podczas… imprezy Zalando. Z jednej Stella McCartney prezentuje na wybiegu sukienki z wyhodowanego w laboratorium jedwabiu. Z drugiej w pierwszym rzędzie siedzą kobiety z plastikową torebką na kolanach. Tak, owszem, właśnie od Celine, jej cena to, bagatela, sześćset dolarów, a uzasadnieniem jest nieduży skórzany portfel w środku, za który teoretycznie płacimy. Ten numer również odbył się rok temu, ale jeśli ktokolwiek myśli, że staliśmy się mądrzejsi i bardziej rozsądni, ten… chyba musi jeszcze trochę poczekać.
Oto Kopenhaga bieżącego roku.
W środku srogiej, skandynawskiej zimy odbywają się pokazy na kolejną srogą, skandynawską zimę. Korzystając z wyjątkowego zagęszczenia ludzi mody na metr kwadratowy, lokalne marki organizują spotkania dla szeroko pojętych mediów. Jedną z nich jest Núnoo, założona w 2015 roku przez siostry, Pię Silfen-Jensen i NajęSilfen, marka torebek.
Pośród zaproszonych gości, Leandra McCohen prosto z Nowego Jorku, szerzej znana jako The Man Repeller. Kilka słów zachwytu, parę ujęć na Stories i charakterystyczny kształt z dużą ilością kieszeni, wg niektórych niebezpiecznie blisko kultowej niegdyś Brendy Alexandra Wanga, z dnia na dzień opanowuje miasto, a zaraz potem Instagram (siła influencerów to wciąż fakt, nie mit). Urocze brzydactwo występuje w różnych wielkościach i wersjach kolorystycznych, ale największy szał robi intensywnie różowa i pomarańczowa opcja z… plastiku. I już nieważne, czy przed chwilą krzyczeliśmy na panią w barze, która miała czelność podać nam sok ze słomką, czy płakaliśmy nad sojowym jogurtem w plastikowym opakowaniu.
Ten mieniący się w promieniach niskiego, kopenhaskiego słońca transparentny neon, budzi nasze pożądanie i jesteśmy gotowe wydać wcale niemałe pieniądze, by zaznać choć odrobinę świata instagramowej mody. Skąd to wiem? Choć wówczas siedziałam pod kocem na swojej warszawskiej kanapie, z wirtualnego koszyka spoglądał mój własny egzemplarz, nęcąc, by wstać po kartę kredytową i pewną ręką wpisać jej numer. Na szczęście resztka zdrowego rozsądku się odezwała i do tragedii nie doszło.
„Przecież ona jest brzydka”
To napisała mi pewna bardzo rozsądna osoba, zainteresowana modą w równym stopniu co ja, zatem dzieląca podobny los osoby wiecznie na skraju finansowej płynności. „A w dodatku plastikowa” – dodałam, uświadamiając sobie nagle, co chciałam zrobić. Tyle postanowień, tyle nowych zasad, wielorazowe kubki, odmawianie współprac z plastikową butelką w tle – tymczasem wystarczy jedno zdjęcie w odpowiedniej scenerii, i wszystko odchodzi w zapomnienie. Może się wydawać, że to mały i niewiele znaczący wybór. Ale wyobraźcie sobie, jak wiele można zmienić, gdyby takich wyborów dokonywać regularnie. Nie wyrzucać całego plastiku z domu, nie bojkotować cieni do powiek z plastikowym wieczkiem.
Po prostu czasem nie dopuścić do jednego czy dwóch zakupów. A czasem głośno podać powód (ostatnio odmówiłam bardzo intratnej współpracy z powodu plastikowego opakowania właśnie). Nie mam żalu do Leandry McCohen za instagramowe, zapewne nieźle opłacone działania. Nie mam żalu do projektantów, którzy plastik wykorzystują. Nawet nie mam żalu do gazet, które pośród najnowszych trendów umieszczają plastikową biżuterię.
Mogę mieć żal jedynie do siebie
Ze daję się nabrać. Przyznaję się do tych błędów z nadzieją, że dzięki temu kolejne osoby popełnią ich mniej. I wcale nie tak po cichu czekam na moment, w którym plastik przestanie być modny. A wtedy słynny cytat: „One word: plastics” skierowany do Benjamina Braddocka w filmie „Absolwent” być może stanie się synonimem obciachu minionych na dobre dekad.