Kultura nigdy nie była tak naga, jak dzisiaj. Żyjemy w świecie nieskrępowanego przepływu myśli, informacji, korespondencji. Trudno utrzymać cokolwiek poza widnokręgiem społecznym, w każdej chwili skrywany fakt może ujrzeć światło dzienne, uruchamiając wulkan akcji i reakcji.
Artyści podejmują misję, którą zakwalifikować można jako impossilble. W jaki sposób mają tworzyć oryginalne dzieła, skoro wszystko już było, zostało pokazane i zagrane, każdy takt, linijka, obraz coś komuś przypomina, uruchamiając odmienne komórki w wyobraźni interpretatorów. Wiele razy byłem świadkiem, gdy twórca ze zdziwieniem dowiadywał się od krytyka, że film czy książka przypominają takie a takie dzieło. Że skrywają takie a takie znaczenia, wpisując się w ten a nie inny prąd.
W świecie totalnej przejrzystości, jak z kalki, coraz trudniej o oryginalność. Nie sposób się odciąć, marzenia o eskapistycznej ucieczce od wolności, która zaprowadzi ku istocie tworzenia, zwykle spełzają na niczym. Kończą się przeglądaniem Facebooka czy Instagrama, szukaniem podrównań, a nierzadko frustracją, że ktoś już napoczął, albo co gorsza skonsumował nasz pomysł.
Za oryginalność trzeba zapłacić wysoką, czasami najwyższą cenę. Francis Ford Coppola, kręcąc słynny „Czas Apokalipsy”, zagubił się w azjatyckiej dżungli, zbankrutował i prawie postradał zmysły, Werner Herzog na planie „Aguirre – gniewu Bożego” mało nie stracił życia w dzikich rejonach Amazonii. Czy współczesnych twórców, skupionych coraz częściej na publikowaniu selfie w social mediach, stać jeszcze na takie poświęcenie?
Stajemy się coraz bardziej rozleniwieni i znużeni, dopasowując rytm naszego życia do dźwięków powiadomień płynących ze smartfona. Poszukiwania wiedzy kończymy często na przejrzeniu Wikipedii, wyszukiwarka Google urosła do miana wyroczni decydującej o czyimś być czy nie być, aktywność na Instagramie pozycjonuje nas w gronie trendsetterów lub looserów. I wszystko poddane jest dziś szybkiej, beznamiętnej ocenie, która sprowadza się do pokazania kciuka, napisania ciętego zdania, często tylko jednego słowa.
W naszej przestrzeni brakuje powietrza dla wizjonerów i eksperymentatorów. Dla tych, którzy wytyczają nowe, bez oglądania się na stare. Dla tych, którzy nie pytają w pierwszej kolejności, czy wam się podoba. Dla pionierów – o ile jeszcze w ogóle istnieją.