Żeby były urodziny, najpierw trzeba się narodzić. To przecież oczywiste, każdy z nas dokładnie zna datę swoich narodzin, ma ją wytatuowaną w głowie i wyrecytuje ją o każdej porze dnia i nocy. Ale co jeśli daty narodzin nie da się określić w jasny, jednoznaczny sposób? No bo jak powiedzieć kiedy narodziła się moda? Tyle o niej mówimy, towarzyszy nam każdego dnia, prześcigamy się w wyrokowaniu na jej temat, a z drugiej strony, jak najgorsi znajomi nawet nigdy nie zastanowiliśmy się nad tym, gdzie i kiedy się narodziła.
Historycy mody pierwsi wyrywają się do kolejki. Jak to kiedy? Razem z pierwszym człowiekiem, z metaforycznym Adamem, który we wstydzie zakrył się liściem, a następnie paradował po swojej ziemi w okryciu ze zwierzęcych skór. Tak samo jego żona, dzieci, bracia i siostry. Każdy kto choć raz miał w ręku panoramę dziejów spisaną przez Francois Bouchera to wie. Tam gdzie narodził się człowiek, tam też, razem z nim, narodziła się moda. Ale czasy prehistoryczne, ktoś powie, to nuda: skóry, futra, żadnego kroju, ozdób, no może tylko z kłów groźnego drapieżnika.
Moda narodziła się wtedy, kiedy zaczęła ewoluować!
Kiedy jasno mogliśmy określić jej wygląd w każdym stuleciu, kiedy na ubiór zaczęły składać się różnorodne elementy, inne u kobiet i u mężczyzn. Weźmy na przykład wiek XVI, kiedy to kobiety odziane były w wielkie ( i ciężkie) suknie, zdobione tak, że nie powstydziłaby się ich żadna współczesna diva. A mężczyźni? Mężczyźni odziani na lekko, w krótkie spodenki z charakterystycznym saczkiem ( który eksponował zarys przyrodzenia) oraz oczywiście wielkie, podkreślające potężne barki bufy na ramionach. Męskość kipiała jak polityczny ferment w ówczesnej Europie.
Bardziej modernistyczny historyk mody oburzy się na te dywagacje, popatrzy z politowaniem i przemówi drukowanymi literami: „kochanie, przecież moda narodziła się w Paryżu, w XIX wieku, tam gdzie Charles Worth, sukienki księżniczki Sisi, sylwetka w kształcie S i Chambre Syndicale de la Couture Parisienne!”. Również prawda.
Wielu znawców mody za cezurę określającą narodziny mody przyjmuje właśnie wiek XIX, 1858 rok, kiedy Charles Worth otworzył pierwszy dom mody haute couture. Wtedy moda nabrała rozpędu, klientki pukały drzwiami i oknami, wydawały (wcale nie ostatnie) pieniądze na suknie, które na dworskich balach przyciągały zazdrosne spojrzenia dam, którym brakowało zmyślnej (ale też bezmyślnej) krynoliny i turniury. Potem koło nabrało rozpędu i cała machina ruszyła.
Z początkiem XX wieku kobiety coraz markotniej patrzyły na gorsety i wspomniane „zadki” w postaci krynoliny i turniury, chciały być wolne nie tylko mentalnie, ale też fizycznie.
Jak cudowne objawienie zjawił się Paul Poiret. Wprowadził on w nowe tysiąclecie kobiety lżejsze o kilka niepotrzebnych warstw stroju i w końcu pozwolił im oddychać. Na pełnym wdechu, bez gorsetu. Potem była Madame Vionnet i oczywiście boska Chanel, która „urodziła” nową modę – modę na kobiety w spodniach, czerni i wygodnych kompletach. Ale za Chanel szybko dreptał już inny wirtuoz haute couture, cudowny Christian Dior. Ten to dopiero stworzył modę! Odrodził ją ze zgliszczy (głównie zgliszczy wojny) i pokazał, że teraz koniec smutku. Teraz nadszedł czas na nieograniczone ilości materiału, szyk, elegancję i oczywiście piękną talię. New Look był narodzinami nowej, powojennej mody, która zdominowała styl kobiet na kolejną dekadę.
Trudno nie zgodzić się także, że moda, współczesna moda, narodziła się wraz z prêt-à-porter.
Koniec z wymyślnymi strojami szytymi pod dyktando elity. Masowa konsumpcja, egalitaryzm i proste kroje – oto czego pragnęło społeczeństwo napędzane przez zmiany lat 60. i 70. Narodziły się cykliczne pokazy mody, prasa zmieniała sposób prezentowania i pisania o modzie, w zalążku rodziło się pojęcie trendów. Yves Saint Laurent, Sonia Rykiel, Emmanuelle Khanh, Kenzo Takada – oto ojcowie i matki nowej mody, która rosła w siłę z dekady na dekadę, aż po współczesne czasy.
Nie jest nam dane świętować urodzin mody, bo ona cały czas odradza się na nowo. Spala się i powstaje jak feniks z popiołów. Ma lepsze i gorsze momenty. Czasem jest już zmęczona, jak staruszka, odtwarza w kółko to co było, zalewa nas wspomnieniami i nostalgią. Wszystko po to, żeby nagle znowu zachwycić błyskotliwym spojrzeniem dziecka. Świeżym, zaskakującym i wytyczającym nową cezurę narodzin.