Spotkaliśmy się na festiwalu w Wenecji, gdzie przyjechała z filmem „Droga mistrza”, opartym na historii amerykańskiego boksera Chucka Wepnera. Naomi Watts wcieliła się w rolę Lindy, żony głównego bohatera, co pokazywało tylko, jak film potrafi być blisko życia.
A to dlatego, że postać Chucka odegrał jej mąż Liev Schreiber. Podczas rozmowy była uśmiechnięta, wyluzowana, co chwilę żartowała. Jak się okazało, robiła dobrą minę do złej gry, bo niedługo później po dwunastu latach małżeństwa rozstała się z mężem. Watts jest aktorką, która nie boi się żadnego wyzwania. Zna ją każdy. Ma na swoim koncie współpracę z Davidem Lynchem, Michaelem Haneke, Terrence’em Malickiem, Peterem Jacksonem, Alejandro Gonzálezem Iñárritu. Na festiwalu Netia Off Camera, który startuje 27 kwietnia w Krakowie, zobaczymy ją w filmie „Droga mistrza”.
W filmie „Droga mistrza”, gdzie wcielasz się w rolę żony boksera Chucka Wepnera, dość mocno pogrywasz ze swoim wizerunkiem pięknej, atrakcyjnej, eleganckiej kobiety. Jak się z tym czułaś?
- To była dla mnie naprawdę dobra zabawa. Wydaje mi się zresztą, że zawsze tak jest, kiedy aktor musi przejść do roli fizyczną transformację. W przypadku Lindy dotyczyło to także ubrań. Sama pewnie nigdy bym nie założyła tak obcisłych rzeczy, a dla niej był to sposób na wyrażenie siebie. Podobnie jak mocny makijaż. Powiedziała mi kiedyś, że w trakcie ich małżeństwa Chuck nigdy nie widział jej bez makeupu. Jesteś w stanie sobie to wyobrazić? (śmiech)
Czyli zanim on się budził, ona musiała być już umalowana?
- Tak myślę. Straszne, prawda? (śmiech)
Jak wiele odnalazłaś siebie w tej kobiecie?
- Szczerze mówiąc, ja i Linda znajdujemy się na dwóch różnych biegunach. Wiele o niej mówi to, w jaki sposób się porusza, mówi, ubiera. Trudno nie zwrócić na nią uwagi. Zakochałam się w niej chyba od pierwszego wejrzenia. Wydaje mi się, że tak bardzo zależało mi, by ją zagrać, bo jest zupełnie inna niż ja, ale też odmienna od postaci, w które do tej pory się wcielałam. To typ kobiety mającej bardzo duży wpływ na swojego mężczyznę. Jest katalizatorem zmiany, jaka musi się w nim dokonać. Nie polega ona nawet na tym, że robi coś specjalnego, ale potrafi się wstrzelić w odpowiedni moment. Chwilę, kiedy Chuck jest wreszcie otwarty na to, by po pierwsze posłuchać prawdy na swój temat, a po drugie się z nią zmierzyć.
Linda to taka twarda, ale i romantyczna dziewczyna z Jersey.
- Co ciekawe, ona pochodzi z Brooklynu, ale faktycznie dużo czasu spędziła w New Jersey. Ma włoskie korzenie, zatem musiała być twardą dziewczyną. To nie jest typ szarej myszki, kobiety, która boi się konfrontacji czy tego, żeby powiedzieć prawdę prosto w oczy. Miałyśmy fantastyczne spotkania, które naprawdę pomogły mi przygotować się do roli. Bardzo mi zależało, aby mówić dokładnie takim głosem jak ona. Rozmowy z nią przerosły moje oczekiwania i dały znacznie więcej niż tylko złapanie pewnych podobieństw. To osoba, która ma wielki talent do opowiadania historii. Wplata w to wszystko bardzo dużo żartów, w większości niepoprawnych politycznie, które nie nadają się do powtarzania (śmiech). Podobało mi się w niej to, że próbuje cieszyć się każdym dniem swojego życia.
Postanowiła się związać z bokserem, a więc miała pewnie też coś wspólnego z tym sportem. A jak było w twoim przypadku? Spodobał ci się boks?
- Zdecydowanie nie (śmiech). To nie moja bajka. Byłam kiedyś na zajęciach bokserskich, trafiłam na nie przypadkowo. W siłowni, do której zazwyczaj chodzę, instruktor zapytał mnie, czy nie chciałabym spróbować. Pomyślałam sobie: „Czemu nie?”. Nie spodobało mi się jednak i szybko doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Nie mam natomiast problemu z oglądaniem walk bokserskich i obserwowaniem wielkiej pasji, jaka temu towarzyszy. Zastanawiam się, co to w ogóle za ludzie, jaka historia za nimi stoi, przez co przeszli, czy mają żony, dzieci. Sam zatem widzisz, że to dość oryginalna perspektywa podejścia do bokserskich pojedynków (śmiech). Choć towarzyszące walce emocje też mi się udzielają. Wolę siedzieć przed ekranem telewizora, niż próbować tego na własnej skórze. Zajmował się tym mój starszy brat, który miał w życiu krótki okres, kiedy myślał o tym poważnie. Odchodziłam od zmysłów i byłam przerażona tym pomysłem. Oglądanie jego walk było jednym wielkim koszmarem.
Skoro nie boks, to jaką aktywność fizyczną lubisz?
- Ćwiczę jogę, czyli coś znacznie spokojniejszego i bardziej pokojowego (śmiech). Kiedyś chodziłam na aerobik i treningi cardio. Później nieco z tym zwolniłam z powodu braku czasu, ale doszłam też do wniosku, że aktualnie potrzebuję czegoś delikatniejszego niż te ciągłe pompki, brzuszki i tak dalej. Z kolei kiedy wcielałam się w postać Valerie Plame w filmie „Fair Game” Douga Limana, miałam trzydniowy specjalistyczny trening CIA. To był prawdziwy hardkor, bo na przykład podkładałam ładunki wybuchowe, musiałam sprawnie poruszać się w kompletnej ciemności i robić wszystkie te rzeczy, które oni wykonują na co dzień. Niektóre rzeczy związane były też ze sztukami walki, ale nigdy z własnej woli tego nie ćwiczyłam (śmiech).