Holly Golightly, bohaterka słynnej powieści Trumana Capote mówiła, że nowojorski salon Tiffany&Co. to najlepsze miejsce na świecie. Klientami marki byli przedstawiciele elity społecznej i politycznej, jak rodzina Vanderbildtów, Abraham Linclon czy John Kennedy oraz gwiazdy, takie jak Elizabeth Taylor czy Greta Garbo. Dziś nazwę Tiffany&Co. zna chyba każdy, ale nie każdy wie, że to właśnie założycielowi marki zawdzięczamy projekt najbardziej klasycznego pierścionka zaręczynowego.
Król Diamentów
Choć Tiffany&Co. to dziś jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie, początkowo nosiła inną nazwę. Pierwszy sklep otworzyli w 1837 dwaj przyjaciele – Charles Tiffany i John B. Young. Spółkę nazwali Tiffany&Young. Początkowo dysponowała ona zaledwie tysiącem dolarów kapitału. Właśnie taką kwotę ojciec Charlesa zgodził się dać synowi na rozkręcenie własnego biznesu.
Szybko stało się jasne, że były to świetnie zainwestowane pieniądze. Charles miał żyłkę do biznesu i wiedział, że Amerykanki mają inny gust niż europejskie damy. Dlatego zamiast pełnego przesadnego zdobnictwa, wiktoriańskiego stylu, postawił na prostotę i nowoczesny design inspirowany naturą. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę i butik szybko stał się modnym miejscem, gdzie w biżuterię zaopatrywały się przedstawicielki nowojorskiej śmietanki towarzyskiej.
Po kilkunastu latach działalności, firmę przejął Charles. Mężczyzna zmienił jej nazwę na tę, którą znamy dziś – Tiffany&Co. Pod nowym szyldem marka odnosiła kolejne sukcesy, nie tylko w USA, ale również w Europie.
Zachęcony sukcesem Charles postanowił zainwestować fundusze w wykupienie części skarbca monarchii francuskiej. W 1847 wszedł w posiadanie min. klejnotów koronnych i bogato zdobionego gorsetu, który ponoć należał niegdyś do Marii Antoniny. Był to świetny ruch PR-owy, bo od tamtej pory Tiffany’ego zaczęto nazywać Królem Diamentów.
Pasmo sukcesów zdawało się nie mieć końca – w 1897 podczas wystawy światowej w Paryżu srebra sygnowane przez Tiffany & Co. wyróżniono nagrodą za mistrzostwo rzemiosła.
Powiedz „tak”
Chociaż już w czasach starożytnych mężczyźni obdarowywali pierścionkami kobiety, które prosili o rękę, formę, jaką znamy dziś, ten element biżuterii zyskał dopiero pod koniec XIX wieku. Kultowy model składający się z prostej obrączki z okrągłym diamentem osadzonym w tzw.” gnieździe” składającym się z sześciu zębów Charles Tiffany wymyślił w 1886 i nazwał „the ring of rings”.
Diament był w nim oszlifowany w taki sposób, że dostawał wiele światła, przez co ukazywał w pełni piękny blask kamienia. Projekt szybko stał się hitem i do dziś cieszy się niesłabnącą popularnością. W USA jest postrzegany jako symbol pierścionka zaręczynowego, a w Japonii sprzedaż takiej biżuterii stanowi 41% obrotów marki w tym państwie. Czyni to projekt Charlesa najbardziej popularną biżuterią, jaką kupują mężczyźni, chcąc poprosić ukochaną o rękę.
O ogromnym talencie marketingowym Charlesa Tiffany’ego świadczy też fakt, że nawet z opakowań swoich produktów uczynił przedmioty pożądania. O słynnym „blue box” założyciel marki mówił: „W moim sklepie jest jedna rzecz, której nie możesz kupić, niezależnie od tego, ile masz pieniędzy. Możesz ją jedynie ode mnie otrzymać”.
Pudełeczka w jasnoniebieskim odcieniu mają kolor zaczerpnięty z natury, od jaj drozda. Kolor nazwany „Tiffany Blue” szybko stał się synonimem elegancji, stylu i luksusu. Firma uznała ten kolor za przynoszący szczęście i opatentowała. Dziś jego pochodne są często wybierane przy dekoracji sal weselnych, ale ten jeden konkretny odcień jest zastrzeżony i może go używać jedynie firma Tiffany.
Najlepsze miejsce na świecie
Salon Tiffany’ego przy Piątej Alei szybko stał się miejscem lubianym przez przedstawicieli nowojorskiej socjety. Wśród klientów firmy byli członkowie tak znamienitych rodzin jak Vanderbiltowie czy Astorowie. Prezenty dla żony kupowali tu też prezydentowie Abraham Lincoln i John Kennedy, a także pisarz Francis Scott Fitzgerald, autor „Wielkiego Gatsby’ego”.
Niemal 90 lat po premierze jego powieści, biżuteria Tiffany’ego zagrała w jej ekranizacji. Ale pisarzem, który najbardziej przysłużył się marce, był Truman Capote. Napisane przez niego opowiadanie „Śniadanie u Tiffany’ego” sprzedawało się jak świeże bułeczki, a po jego ekranizacji nowojorski butik stał się miejscem pielgrzymek.
Nawet ci, którzy nie byli sobie w stanie pozwolić na kupienie chociażby drobiazgu, chcieli tak jak Holly Golightly stanąć przed witryną i z kawą na wynos w ręce pomarzyć o znajdujących się wewnątrz klejnotach. Bo, jak mówiła Holly, Tiffany to najlepsze miejsce na świecie.
Na zdjęciach promujących „Śniadanie u Tiffany’ego” Audrey Hepburn nosi najdroższy klejnot w kolekcji Tiffany’ego.
Perłę w koronie jubilerskiego imperium. Żółty diament o wadze 287,42 karata, bo o nim mowa, został wydobyty w Afryce Południowej. Charles jego surowemu kryształowi kazał nadać kształt poduszeczki o 82 fasetkach, które miały podkreślać przejrzystość oraz barwę kamienia.
W efekcie powstał 128-karatowy brylant o słonecznym odcieniu żółci. Ze względu na ogromną wartość, klejnot rzadko był wystawiany publicznie. Na przestrzeni dziejów tylko dwie kobiety dostąpiły zaszczytu noszenia go. Pierwszą była Mary Whitehouse, która wystąpiła w naszyjniku ozdobionym kamieniem podczas Balu Tiffany’ego w Newport w 1957. Drugą, Audrey Hepburn, filmowa Holly Golightly. Dziś kamień można podziwiać we flagowym salonie Tiffany’ego na nowojorskiej Piątej Alei.
Klejnoty od Tiffany’ego zagrały w wielu filmach, stale goszczą na czerwonych dywanach. Są nie tylko piękne, ale też stoi za nimi wieloletnia historia marki, zbudowanej od podstaw przez pasjonata. Salony marki to miejsca, gdzie każdy klient może się poczuć jak ktoś wyjątkowy. Wszystko to sprawia, że brylanty od Tiffany’ego są obiektem westchnień kobiet na całym świecie. Niemal każda przyszła panna młoda marzy o pierścionku ukrytym w charakterystycznym, błękitnym pudełeczku.
Natalia Jeziorek
Kolaż Alex Degórska