Muzeum Komiksu w Krakowie. Nikt nie pyta już, czy komiks jest sztuką. Artur Wabik i Tomasz Trzaskalik o nowej inicjatywie prowadzącej do otwarcia Muzeum Komiksu w Krakowie. Pierwsza wystawa już we wrześniu!
Powiedzcie, dlaczego Muzeum Komiksu właśnie w Krakowie?
Artur Wabik: – Razem z Tomkiem jesteśmy związani z Krakowem, od 10 lat współtworzymy Krakowskie Stowarzyszenie Komiksowe, które organizuje trzeci największy festiwal komiksu w Polsce. Ubiliśmy już trochę gruntu, zarówno jeśli chodzi o środowisko, jak i władze miasta, które nas znają i wspierają. Mamy też na koncie dwie duże wystawy komiksu w Krakowie, jedną w Paryżu, do tego opracowaliśmy obszerny katalog, który wzbudził uznanie nawet w Angoulême – na największym festiwalu komiksu w Europie. Wszystkie nasze ekspozycje cieszyły się popularnością, zwłaszcza ta w Muzeum Narodowym w Krakowie, która była ogromnym sukcesem frekwencyjnym i finansowym.
Tomasz Trzaskalik: – Przy okazji wystawy „Teraz komiks!” przełamaliśmy lody. Decydenci dostrzegli wartość kulturową tej formy sztuki, odtąd jesteśmy na dobrej drodze, rozmawiamy, nikt nie patrzy na nas jak na dziwaków.
Osią ekspozycji przyszłego muzeum będzie kolekcja Wojciecha Jamy – odpowiedzcie, co można w niej znaleźć?
Artur: – Cała kolekcja to kilkadziesiąt tysięcy obiektów. W tym ponad sto oryginalnych plansz komiksowych, stanowiących największą wartość. Oprócz tego są w niej szkice, blaudruki, autografy, całe morze obiektów okołokomiksowych – limitowanych edycji zabawek, kart, monet, pinów, itd. Są też rzeczy budzące zaskoczenie, jak opakowania produktów spożywczych czy kosmetycznych z motywami komiksowymi. Zdarzało się, że w czasach PRL sami autorzy nie wiedzieli o takim wykorzystaniu ich wzorów!
Co to było na przykład?
Artur: – Na przykład w obiegu były nielicencjonowane figurki z Tytusem, Romkiem i A’tomkiem, o czym Papcio Chmiel nie widział. Były też produkty kosmetyczne z Ptysiem i Balbinką, mydło z Jackiem i Agatką oraz wiele innych. Mamy też autentyczne unikaty, jak na przykład przedwojenną, porcelanową figurkę Bezrobotnego Froncka, która istnieje dziś już pewnie tylko w jednym egzemplarzu. Tego rodzaju artefakty rzadko pojawiają się w polskich muzeach, a są warte zachowania i prezentowania, dlatego mamy wrażenie, że jesteśmy pionierami.
Tomasz: – Chcemy pokazywać przede wszystkim polski komiks w kontekście międzynarodowym, ale nie uciekamy też od innych przedmiotów, które w jakiś sposób znalazły się w naszym kraju. Niedawno otrzymaliśmy taką darowiznę od antykwariatu „Abecadło” – piękny, XIX-wieczny przewodnik po Paryżu, gdzie odnajdujemy wiele wczesnych form komiksowych. Formuła naszego muzeum jest otwarta, chcemy gromadzić wszystko, co ma wartość muzealną czy historyczną.
Czy tego rodzaju przedmioty posiadają także wartość finansową czy przede wszystkim sentymentalną?
Artur: – W ostatnim czasie nastąpiło znaczne ożywienie rynku kolekcjonerskiego, a nawet powiedziałbym – inwestycyjnego. O ile dawniej oryginalne plansze komiksowe, rysowane przez znanych autorów, kupowali przede wszystkim fani komiksu, i robili to stosunkowo tanio, płacąc maksymalnie 1000 zł za sztukę, to teraz mamy często do czynienia z działaniem spekulacyjnym. Inwestorzy są gotowi zainwestować kilkanaście lub dziesiątki tysięcy złotych w planszę, by później odsprzedać ją z zyskiem.
Tomasz: – Na zachodzie ten rynek istnieje od wielu lat. Szokować mogą niektóre ceny, na przykład oryginalne plansze stworzone przez Grzegorza Rosińskiego potrafią osiągać wartość setek tysięcy euro, jak sprzedana w zeszłym roku okładka do komiksu Szninkiel. W Polsce wysoko cenione są na przykład okładki do komiksów Papcia Chmiela, które sprzedają się nawet po 50-75 tys. zł, a średnie wyniki to między 20 a 30 tys. Nikt nie pyta już, czy komiks jest sztuką – dlatego naszym zdaniem to najlepszy moment, by muzeum powstało i utrwaliło polskie dziedzictwo komiksowe.
No właśnie, o jak dużym dziedzictwie komiksowym możemy mówić w Polsce?
Artur: – Jest ogromne, trudne do przecenienia. Po Januszu Chriście, autorze „Kajka i Kokosza”, który zmarł w 2008, nie zostało wiele dostępnych prac, znaczna część z nich rozeszła się po prywatnych kolekcjonerach, podobnie było w przypadku twórczości Szarloty Pawel, autorki „Jonki, Jonka i Kleksa”. Niedawno zmarł Papcio Chmiel, pojawia się obawa, że za chwilę jego prace również mogą trafić na aukcje i zniknąć w prywatnych archiwach kolekcjonerów.
Oczywiście, nie negujemy tego procesu, ale chcielibyśmy, aby część tego wspaniałego dorobku pozostała dostępna dla wszystkich, którzy kochają komiks. Bywają też inne przypadki, rodzina Janusza Wróblewskiego, autora m.in. „Kapitana Żbika”, trzyma archiwum w takim stanie, w jakim pozostało po śmierci artysty. Ostatnim żyjącym dziś twórcą z tej generacji jest Tadeusz Baranowski, twórca niezapomnianych dzieł komiksowych, jak „Skąd się bierze woda sodowa” – warto byłoby również zadbać o integralność jego dorobku artystycznego.
Gdyby umieścić polski komiks na mapie świata, gdzie by się znalazł?
Artur: – Jesteśmy rynkiem porównywalnym do Niemiec czy Czech, a więc naszych bezpośrednich sąsiadów. Daleko nam do rynków frankofońskiego i anglosaskiego, które są ogromne, a zarazem osadzone bardzo mocno w kulturze tych krajów. Na samym festiwalu komiksu w Angoulême we Francji, w czasie jednego weekendu, ukazuje się 2500 nowych tytułów – to pokazuje, o jakiej skali mówimy. W Polsce pojawia się 1000 tytułów rocznie, a więc znacznie mniej.
Ale bywają i zaskakujące odkrycia. Przy okazji pracy nad wystawą „Teraz Komiks!” uderzyło nas, że przed wojną byliśmy na bieżąco z tym, co działo się w światowym komiksie. Z naszych badań wynika, że prasa tygodniowa w latach 20. i 30. XX w. reprodukowała większość z tego, co ukazywało się za granicą, nawet twórczość Disneya. Tuż po wojnie Papcio Chmiel debiutował rysując swoje pierwsze plansze na podstawie kanadyjskiego komiksu „Sierżant King”, który był wcześniej drukowany na łamach „Świata Przygód”.
Tomasz: – Przed wojną rynek polskiej prasy był szeroki, a ilustracje – nie tylko komiksowe – niezwykle pożądanym dodatkiem. Komiksy zawierały nawet gazetki reklamowe, jak np. „Łącznik Pocztowy”. Znalazłem tam po cztery historie w jednym numerze, tworzone często przez najlepszych rysowników. To pokazuje, że mamy komiksowe dziedzictwo, o którym dzisiaj już nie pamiętamy.
Artur: – Myślę, że błędem byłoby niedocenianie polskiego rynku, zwłaszcza tego, co działo się w czasach PRL, kiedy komiks stał się autentycznie kultowy. Na nasz festiwal komiksu przyjechał kilka lat temu Bédu, znany belgijski rysownik, autor serii „Hugo”.
Zaskoczył nas mówiąc, że nigdy nie widział takich tłumów na spotkaniu autorskim, jak te, które przyszły do Arteteki w Krakowie. Seria „Hugo”, drukowana jeszcze w PRL, ukazała się w Polsce w łącznym nakładzie ponad pół miliona egzemplarzy. Podobnie szwajcarski rysownik Marvano, był zaskoczony faktem, że jego „Wieczna wojna” osiągała u nas tak ogromne nakłady i miała wpływ na całe pokolenie czytelników.
Jak daleko jest do otwarcia tego, o czym marzycie, czyli Muzeum Komiksu?
Artur: – Po kilku latach rozmów z miastem i partnerami w Polsce oraz zagranicą, zdecydowaliśmy się zrobić krok wyprzedzający. Otwieramy „muzeum w organizacji”, czyli nie czekamy dłużej, tylko przejmujemy inicjatywę. Urządzamy się tam, gdzie możemy, na razie w niedużej skali – w pierwszy weekend września otwieramy pierwszą siedzibę Muzeum Komiksu w kamienicy przy ul. Sarego 7 w Krakowie. Chcemy pokazać, że potrafimy działać w trybie całorocznym. Będziemy tam realizować wystawy czasowe, prowadzić badania nad komiksem, tworzyć publikacje i animować życie kulturalne w Krakowie.
Historia jednej fotografii – 13 kultowych zdjęć według naszej redakcji!
Tomasz: – Tego rodzaju inicjatywy związane z popkulturą cieszą się rosnącą popularnością, czego przykładem jest Muzeum Dobranocek w Rzeszowie, które odwiedza 30 tys. osób rocznie. Jesteśmy przekonani, że podobnie będzie z Muzeum Komiksu, tym bardziej, że temat ma ogromny potencjał międzynarodowy. Jesteśmy przekonani, że nasza inicjatywa szybko stanie się szybko jedną z atrakcji Krakowa.
Rozmawiał Rafał Stanowski