Chyba nie ma osoby w Krakowie (a przynajmniej mam taką nadzieję), która nie znałaby Mazaya Falafel, która od kilku lat karmi tuż przy Rondzie Grzegórzeckim.
Przyznam szczerze, że trochę cierpiałam z powodu tej lokalizacji. Falafel to cudowna street foodowa przekąska, a mnie niestety nie po drodze na Grzegórzeckie. Aż tu nagle, pewno dnia doszła mnie wiadomość, że Mazaya otwiera nowy lokal! I to w bardzo dobrej lokalizacji, bo na ulicy Starowiślnej! Ucieszyłam się bardzo, bo nie dość, że bliżej to jeszcze można tam szybko pobiec na lunch, albo wstąpić podczas weekendowego plątania się po mieście.
Lokal, który zajmuje Mazaya jest dobrze znany wszystkim miłośnikom dobrego krakowskiego jedzenia. Wcześniej tam mieścił się legendarny Tak Yak Tandoorii i Naamnan Noodle Bar, które niestety szybko zakończyły swój żywot. I zgodnie ze starym powiedzeniem, że do trzech razy sztuka mam nadzieję, że Mazaya falafel zostanie już tam na wieki, wieki wieków.
W środku miejsca jest niewiele, ale witające od progu cudowne intensywne zapachy i uśmiechnięta obsługa sprawiają, że człowiek szybko się tam zadomawia
Menu jest bardzo proste – sałatki, kanapki i zestawy na talerzu. We wszystkim oczywiście króluje falafel, który chyba jest najlepszym w Krakowie, ale o tym za chwilę. Zamówiliśmy na początek dwie kanapki – jedną klasyczną a drugą z kalafiorem. I powiem Wam, że tak pysznych, świeżych i w ogóle ach, dań nie jedliśmy dawno. Pełno w nich posiekanej mięty, kolendry i natki pietruszki, rzodkiewki, nasion granatu, pomidorów i cudownych miękkich falafeli. Już po pierwszym gryzie człowiek wie, że będzie tu wracał. W drugiej kanapce znajdował się kalafior i na początku lekko się go obawiałam (ale, co tam do odważnych świat należy!), jednak był taki jak powinien być kalafior – chrupiący, lekko dymny i o smaku delikatnych orzechów. Do tego sosy – idealnie podkreślające smak i chrupkość warzyw. Po skończonym posiłku postanowiliśmy wrócić i spróbować zestawu na talerzu, bo byliśmy bardzo ciekawi, czy falafel obroni się sam – bo ten, który pamiętaliśmy z Ronda Grzegórzeckiego był fenomenalny.
Opcja na talerzu, którą zamówiliśmy następnym razem wprawiła nas w lekkie zaskoczenie
Pomyślałam, rany i to wszystko mam zjeść? No, ale zjadłam, przecież jedzenie pyszne, kolorowe i aż ślinka cieknie jak się na nie patrzy. Cudowny, leisty hummus z oliwą i chlebkiem do nakładania, oliwki tłuściutkie i twardawe, piękna różowa jak z najki marynowana rzepa i on – falafel. Piękne chrupiące kuleczki, dość spore, pachnące i lekko wilgotne w środku. Polane tahiną, która nadaje im tego wyjątkowego lekko drapiącego w język smaku. Naprawdę ten falafel jest genialny! W kanapce smakuje równie dobrze, ale towarzyszące mu sosy sprawiają, że lekko rozmaka, staje się bardziej miękki, ale nie znaczy to, że gorszy. Niemniej polecam spróbować go w wersji na talerzu. Dwie porcje były olbrzymie i w zupełności wystarczyły na dwie wygłodniałe osoby. Do tego zamówiliśmy jeszcze baklave i jakie było nasze miłe zaskoczenie, gdy dostaliśmy drugą gratis! Innym razem jako prezent od lokalu podano nam genialną herbatę z miętą. Taka mała rzecz a cieszy. No i nie mogę tu zapomnieć o ciasteczkach sezamowych, które zawsze czekają na gości przy stoliku.
Podsumowując – Mazaya Falafel nakarmiła nas bardzo dobrze i to naprawdę za niewielkie pieniądze. Jakością niczym nie ustępują swojemu pierwszemu lokalowi przy Rondzie Grzegórzeckim i chwała im za to. Wszystko jest pyszne i widać, że właściciele wkładają dużo serca w to co robią. A jak mówi stare przysłowie – przez żołądek do serca…to ja się zakochałam. I Wam też życzę tego przyjemnego mrowienia w brzuszku w Mazaya Falafel.