Spotkaliśmy się na festiwalu w Berlinie, miejscu dla Brazylijczyka José Padilhy wyjątkowym. W 2008 roku za znakomity film „Elitarni” uhonorowany tu został Złotym Niedźwiedziem. „Uwielbiam Berlinale, zdecydowanie to mój ulubiony festiwal, ale trudno, żeby było inaczej” – przekonywał z uśmiechem. Bo choć jego kino podejmuje poważne, kontrowersyjne tematy, co zresztą mogło się dla niego samego skończyć tragicznie, jest bardzo optymistyczny i pełen energii. To on stoi za największym komercyjnym sukcesem w historii brazylijskiego kina. To również on stworzył serial „Narcos”, na którego punkcie oszalał cały świat.
Z José Padilhą o próbie porwania, fascynacji Pablo Escobarem i „Dobrze naoliwionej maszynie”, nowym serialu zrealizowanym dla Netfliksa, rozmawia Kuba Armata
Kuba Armata: W kilku artykułach na twój temat trafiłem na tezę, że jesteś brazylijską odpowiedzią na Martina Scorsese. Waga ciężka.
Naprawdę? Mogę być jedynie szczęśliwy, kiedy słyszę takie słowa, pytanie tylko, co sądzi o tym sam Scorsese (śmiech). Uwielbiam jego kino, a „Chłopcy z ferajny” to jeden z najważniejszych dla mnie filmów w ogóle. Widziałem go tyle razy i tyle razy przeczytałem scenariusz, że mógł mi wejść trochę w krew (śmiech).
Zarówno w swoich dokumentach, jak i fabułach poruszasz kontrowersyjne, trudne kwestie związane ze swoją ojczyzną, czyli Brazylią. Przypomina to trochę pracę dziennikarza śledczego.
Sporo w tym racji, choć pewnie bardziej dotyczy to dokumentu. Z drugiej strony w obu częściach „Elitarnych” pokazywałem, jak wygląda praca brazylijskiej policji. Coś, z czego ludzie nie do końca zdawali sobie sprawę. Kiedy pracuję nad filmem czy serialem, lubię mieć mocne oparcie w rzeczywistości. Przygotowania, wywiady z różnymi ludźmi sprawiają, że masz nagle do czynienia z wiedzą, o której zwykli śmiertelnicy nie mają pojęcia. A nawet jeśli mają, to znają dane zagadnienie z zupełnie innej perspektywy.
Ten rodzaj reżyserskiego podejścia ma też swoje cienie. I to dość poważne. Ponoć po premierze „Elitarnych” musiałeś wynająć ochronę zarówno dla siebie, jak i swojej rodziny.
W konsekwencji musiałem w ogóle wyjechać z Brazylii. Oficerowie policji chcieli porwać mnie z mojego biura. To była bardzo stresująca sytuacja. Nie wiedziałem, co się wydarzy, zwłaszcza że ci ludzie, jak się okazało, są zdolni do wszystkiego. Obecnie przebywają w więzieniu, bo zabili sędziego federalnego. Mieli zresztą przeszłość korupcyjną, a w pierwszej części „Elitarnych” pokazujemy, jak te mechanizmy działają. Zaczęło się od sprawy sądowej, którą nam założyli, myśląc, że uda im się uzyskać jakieś odszkodowanie. Tyle że tę sprawę przegrali i sami musieli płacić. Wtedy pewnie zdecydowali, że mnie porwą. To gwarantowało okup i mogliby się jakoś odkuć. To była bardzo nieprzewidywalna sytuacja, dlatego zdecydowałem się na ochronę. W pewnym momencie kosztowało mnie to zbyt wiele i przeniosłem się do Toronto. A stamtąd po jakimś czasie trafiłem do Los Angeles. Niestety, Rio de Janeiro jest miejscem pełnym przemocy.
Z drugiej strony sequel „Elitarnych” okazał się największym komercyjnym sukcesem w historii brazylijskiego kina. To znaczy, że Brazylijczycy nie zamykają oczu na problemy?
Już pierwsza część stała się naprawdę dużym sukcesem. To daje bardzo klarowny przekaz. Ludzie chcą wiedzieć, co się dzieje. Są wkurzeni i mają dość. Chcą coś zmienić, choć to bardzo trudne, bo naprzeciw siebie mają całą wykształconą strukturę z naprawdę potężnymi przeciwnikami. Trudno zastąpić coś, co przez długi czas miało się tak dobrze. Jesteś z Polski, więc pewnie doskonale wiesz, jak wyglądał u was okres transformacji. Musimy stawić czoła naszej historii i gruntownie zreformować nasz system polityczny.
Mówimy o wielkim sukcesie „Elitarnych”, ale podobnie było ze zrealizowanym dla Netfliksa serialem „Narcos”. W Polsce wybuchło prawdziwe szaleństwo, a po emisji serialu wydane zostały trzy lub cztery książki poświęcone Pablo Escobarowi.
Naprawdę? To faktycznie nieźle (śmiech). Na pewno ważną rolę w tym wszystkim odegrał Wagner Moura, który grał w „Elitarnych”, a później wcielił się w rolę Pablo Escobara. To fantastyczny, charyzmatyczny aktor. W żadnym z tych przypadków nie kalkulowałem jednak ewentualnego sukcesu. Starałem się robić swoje i po prostu czekać na to, co się wydarzy. Nie miałem pojęcia, co spodoba się publiczności, wiedziałem jednak dobrze, co sam lubię.
Co w ogóle zafascynowało cię w osobie Pablo Escobara, postaci tyleż przerażającej, co intrygującej?
Życie Pablo Escobara to naprawdę szalona historia (śmiech). To facet, który zaczynał przecież od kradzieży ciężarówek i kontrabandy, a skończył jako największy baron narkotykowy w historii. Na przestrzeni pięciu lat stał się jednym z najbogatszych ludzi na świecie, w dodatku mającym zapędy, by zostać prezydentem kraju. Escobar był strasznym megalomanem. Był tym przypadkiem, który wierzył, iż będzie królem świata, i faktycznie tak się stało (śmiech). To zwariowana historia, osadzona w ekstremalnie brutalnej, skorumpowanej, ale i intrygującej rzeczywistości. „Narcos” to także opowieść o Ameryce i tym, jak wyglądał tam rynek narkotykowy. A także o pewnej hipokryzji, bo według Amerykanów narkotyki zawsze były problemem Kolumbii czy Meksyku. Nigdy Ameryki. Tam zawsze wszystko jest ok.
„Dobrze naoliwiona maszyna” to twoja kolejna, po „Narcos”, współpraca z Netfliksem. Wielu reżyserów mówi, że nie ma w tym momencie lepszego miejsca do pracy. To prawda?
Netflix daje bardzo dużo wolności twórczej, a wynika to z faktu, że oni nie muszą za wszelką cenę sprzedać filmu. Jeśli robię dużą produkcję i okaże się ona frekwencyjnym niewypałem, studio straci sporo pieniędzy. Netflix w takiej sytuacji wcale nie jest stratny, bo i tak zarobi swoje z subskrypcji. Może sobie zatem pozwolić na podjęcie ryzyka. Nie ma ciśnienia, że zawsze wszystko musi wypalić.
Po raz kolejny podstawą są też prawdziwe wydarzenia. Tym razem mające miejsce w twojej ojczyźnie, czyli Brazylii.
Postanowiliśmy opowiedzieć historię, o której cała Brazylia mówi od pięciu lat. W jej wyniku w stan oskarżenia postawieni zostali przedstawiciele najwyższych szczebli administracji państwowej, a mnóstwo ludzi, włączając w to ważnych ministrów, trafiło do więzienia. To chyba największy korupcyjny skandal, jaki kiedykolwiek został nagłośniony. Do portfeli prominentnych polityków trafiły miliardy dolarów. Po raz pierwszy w Brazylii organom ścigania udało się podążać za tymi pieniędzmi aż na samą górę. Ta sprawa została bardzo szczegółowo opisana przez pewnego dziennikarza w wydanej przez niego książce, która poparta była ogromnym researchem. Kupiliśmy prawa do jej ekranizacji, a Netflix postanowił zrobić z tego serial. Tak właśnie powstała „Dobrze naoliwiona maszyna”.
Przeczytałem, że sam lubisz głęboko kopać, przygotowując się do danego tematu. Przed „Narcos” rozmawiałeś ponoć z dziesiątkami agentów amerykańskiego DEA.
Rzeczywiście lubię te przygotowania. Choć tym razem było znacznie łatwiej niż w przypadku „Narcos”, bo wszystko okazało się świetnie zdokumentowane. Ów dziennikarz starał się rozmawiać na ten temat, z kim tylko mógł – z osadzonymi w więzieniach, z sędziami. Co więcej, wszystko było nagrywane. Mieliśmy dostęp do całego materiału, a potem decydowaliśmy, z kim warto porozmawiać osobiście. Nie było to specjalnym problemem dla tych ludzi, bo skoro siedzieli w więzieniach, to co im zależało (śmiech). Nie mieli nic lepszego do roboty.
Jakiś czas temu rozmawiałem z innym brazylijskim reżyserem Kleberem Mendonçą Filho, autorem „Aquariusa”, i on potwierdził, że największym problemem w Brazylii jest korupcja. Z czego to twoim zdaniem wynika?
Zgadza się. Ale korupcja jest też głównym problemem Stanów Zjednoczonych. I pewnie nie inaczej jest w przypadku Polski. To globalny problem. Jest coś takiego w ludziach, co sprawia, że zachowują się tak, a nie inaczej. To kwestia władzy, jej koncentrowania, a później nadużywania. Jest to uniwersalny mechanizm, działający pod każdą długością i szerokością geograficzną. W Brazylii zawłaszczona przez to została demokracja. Nie ma w tym ideologii, bo dotyczy to każdego ustroju społecznego. Widać, jaki wpływ mają gigantyczne korporacje na świat polityki, finansując chociażby kampanie.
Cztery lata temu Brazylia organizowała mistrzostwa świata w piłce nożnej. Wydarzenie, której w tej materii mogło być wielką szansą na uzdrowienie systemu albo jego przekleństwem.
Gra dotyczyła kontraktów na miliardy dolarów. Korporacje finansowały polityczne kampanie, a po wyborze danego kandydata obsadzały kluczowe stanowiska swoimi ludźmi. Można sobie tylko wyobrazić, ile pieniędzy zostało zdefraudowanych. Najgorsze jest to, że dotyczy tak naprawdę każdej opcji politycznej. Politycy i biznesmeni po każdej stronie barykady są dokładnie tacy sami. Jest to zamknięta kasta, nic się tam nie zmienia bez względu na to, kto wygra wybory. W Brazylii status quo obowiązywał tak długo, że w pewnym sensie wniknęło to w naszą kulturę. Z poziomu centralnego przeszło na miasta. Zapewniam cię, że burmistrz każdego z brazylijskich miast jest skorumpowany, podobnie jak mnóstwo urzędników. Korupcja rozprzestrzeniła się na niesamowitą skalę. W końcu znaleźliśmy jednak metodę, żeby ci ludzie zaczęli brać odpowiedzialność za swoje zachowanie i czyny. Część z nich trafiła już do więzienia. Ale niestety jest tak, że jeżeli jesteś uczciwy, masz bardzo małe szanse się przebić. Taka jest ludzka natura. Jeśli koncentrujesz władzę, pieniądze są kontrolowane przez małą grupę ludzi, nie ma transparentności, prędzej czy później dojdzie do patologii.