Testujemy: Mercedes E 400 Coupe 4Matic

Wady wnętrza? Koledzy z redakcji skrytykowali kolorystykę tapicerki testowanego egzemplarza. Ale to kwestia dokonania właściwego wyboru w konfiguratorze. Można zdecydować się na kilkanaście różnych zestawień kolorów, łącznie z czerwienią przywodzącą na myśl szalone czasy sumiastych wąsów, kwiaciastych koszul i muzyki italo disco z kasety.

Co do muzyki, „kaseciaka” w E Coupe akurat nie ma, ale zestaw audio firmowany przez Burmestera brzmi wyjątkowo smakowicie. Choć italo disco, o disco polo nie wspominając, średnio tu pasuje. Jeśli już zostajemy przy latach 80., włączmy sobie Bryana Ferry’ego. Mam nadzieję, że ktoś z czytelników pamięta jeszcze tego zawsze eleganckiego dżentelmena o aksamitnym głosie. Wraz ze swoimi świetnie skrojonymi marynarkami i dopasowanymi krawatami, świetnie pasuje do E Coupe.

Mercedes E 400 Coupe 4Matic Testujemy: Mercedes E 400 Coupe 4Matic 1

Czy jednak ten elegancki samochód potrafi popisać się na drodze? Czy potrafi zrzucić tweedowy garnitur i włożyć sportowe buty?

Jeszcze jak! Testowany egzemplarz nosi oznaczenie E400. Według dawnych zwyczajów oznaczałoby to aż cztery litry pod maską. Dziś nadal nie jest najgorzej – oto trzylitrowe V6 biturbo produkujące 333 KM. To optymalne źródło napędu do tego samochodu. Oczywiście, dwulitrowy silnik nie byłby dużo wolniejszy, a diesel spaliłby o wiele mniej paliwa. Ale to jest coupe – samochód nierozsądny z założenia. Więc silnik ma pełne prawo do bycia zbyt dużym i zbyt paliwożernym.

W końcu 15-16 litrów w mieście i 11-12 w trasie to dużo, zwłaszcza jak na dzisiejsze standardy. Ale harmonijna praca, świetna reakcja na gaz niezależnie od prędkości i obrotów, a także dźwięk idealnie to wynagradzają. Co prawda ja osobiście życzyłbym sobie trochę więcej drapieżności w brzmieniu, regulowanej np. przez przycisk sterujący pracą wydechu. Ale to nie jest wersja AMG, więc rozumiem, że ma być kulturalnie i dyskretnie.

Osiągi, które zapewnia E400, można określić jako „więcej niż wystarczające”. 5,3 sekundy do setki to już świetny wynik, ale prawdziwa zabawa zaczyna się powyżej 100 km/h. Wtedy do głosu dochodzą pojemność i niebagatelny moment obrotowy (480 NM). Cyfrowa wskazówka pnie się do góry bez śladów zmęczenia nawet gdy przed nami nagle pojawiła się pusta, niemiecka autostrada.
W dodatku wewnątrz nadal jest cicho. Jak na luksusowy samochód przystało.

Kto jednak liczy na brutalne kopniaki w plecy i strzały z wydechu budzące całą dzielnicę, niech kupi sobie A45 AMG, a za resztę pieniędzy pobaluje w Mielnie. E Coupe jest dostojne nawet gdy wciskamy gaz do maksimum.

Co prawda można ustawić tryb Sport, w którym samochód zaczyna nieprzyjemnie szarpać, ale to bez sensu. Widać, że zbyt agresywne ustawienia nie licują z charakterem auta. To tak, jakby wrzucić wspomnianego Bryana Ferry’ego na ring z Andrzejem Gołotą. Pewnie poradziłby sobie śpiewająco, ale jednak… nie byłby w swoim żywiole.

Dość tych muzycznych porównań z prehistorii. Ustawmy tryb Comfort, bo to wtedy E400 pokazuje się z najlepszej strony. Jedźmy przed siebie, gdzie tylko chcemy. Zakręty? Przejedziemy je szybko i stabilnie, bez cienia niepewności i wymykania się spod kontroli. Jeśli komuś bardzo zależy, może nawet spróbować zabić jakąś muchę boczną szybą. Da się, w czym zasługa genialnego, stałego napędu 4Matic.

Dziury? Jakie dziury? Zawieszenie Mercedesa jest komfortowe i ciche praktycznie w każdej sytuacji. A gdy stwierdzimy, że chcemy jechać naprawdę daleko, na autostradzie okaże się, że mamy do dyspozycji aż dziewięć (!) biegów.

Czy E Coupe ma jakieś wady?

Cenę trudno uznać za wadę, to raczej… pewna niedogodność. 316 000 zł za podstawową wersję z tym silnikiem to sporo, a 450 000 zł, które kosztuje testowany egzemplarz, to bardzo dużo. Ale ile ma kosztować duże coupe z pełnym wyposażeniem i mocnym V6 pod maską? Spalanie jest oczywiście wysokie, ale – ponownie – to duże coupe z mocnym V6 pod maską…

Co więc jest najgorsze w E400 Coupe?

To, że… nie jest autem dla mnie. I w tym momencie wcale nie mówię o pieniądzach. Po prostu w tym wytwornym wnętrzu czuję się nieco nie na miejscu. Jakbym wszedł w adidasach na bal. Cóż, oliwki jem od niedawna, nie znoszę koniaku, a whisky nadal „bezczeszczę” colą. To jeszcze nie ten czas. Co nie przeszkadza mi wrócić jeszcze na chwilę do okna, by się pogapić. A może tym razem się przejadę?

Mikołaj Adamczuk

Fot. Dominika Szablak

www.motopodprad.pl

 

Więcej od loungemag
Kobiety w biznesie łączcie się!
Kobieta w Biznesie – kolejne spotkanie przedsiębiorczych pań w Warszawie! Projekt Kobieta w Biznesie z miesiąca...
Więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *