Wydaje się, że każdy trend pociąga za sobą „przeciwtrend”. Kiedy jakaś subkultura, moda wzbudzają kontrowersje naturalną reakcją jest zaproponowanie czegoś, co znajduje się niejako na zupełnie drugim biegunie. Taką odpowiedzią na punk był w latach 80. styl New Romantic. Dotknął on nie tylko muzyki, ale w dużej mierze również – mody.
New Romantic na ulice wyszedł ze scen muzycznych londyńskich klubów. Jednym z jego ojców chrzestnych był David Bowie, który pewne elementy trendu przemycał już niemal dekadę wcześniej pokazując się światowej publiczności jako Ziggy Stardust. Dziś po stylu New Romantic pozostały nam w zasadzie tylko wracające co któryś sezon, nawiązujące także do glam rocka długie kwieciste sukienki zestawione z ciężkimi botkami i nieśmiertelne ramoneski. Makijaże i stylizacje niczym z filmu kostiumowego (warto przypomnieć chociażby Adama Anta) odeszły już do historii mody, prawdopodobnie po to, aby jak każdy trend powrócić w którymś momencie jako „retro”. Bo przecież retro dla każdej epoki oznacza co innego.
Mnie, jako dziecku ostatniej dekady XX wieku, dopiero od niedawna sformułowanie „10 lat temu” przestało kojarzyć się z latami 90., a to co związane z moim dzieciństwem (pomarańczowy Fiat 126p mojej mamy, gumy Turbo i mom jeans) powoli staje się retro. I jak w każdym innym wypadku – z powrotem wraca do łask. Dzięki Tomowi Hanksowi zachwycanie się „maluchem” to już nie obciach. Ogrodniczki i dżinsy z wysokim stanem znaleźć można w każdej sieciówce. Przykłady można by mnożyć. Nie każdy trend był aż tak wyrazisty jak styl New Romantic, każdy jednak rządził się pewnymi prawami. Pytanie brzmi – czy ogół tych zasad i wyznaczony nimi styl może być objęty ochroną prawnoautorską?
Pierwsza myśl nasuwa się od razu – styl, trend to nie utwór.
To raczej pomysł, albo ich zbiór, a jako takie nie są one chronione prawem autorskim. Takie, słuszne zresztą założenie, pozwala na systematyczny powrót mody kolejnych, minionych już dekad (i bezkarne wygrzebywanie starych swetrów z szafy mamy) bez konieczności uzyskiwania od kogokolwiek licencji na produkowanie i wprowadzanie do obrotu ubrań à la dzieci kwiaty czy złote lata 20.
Z drugiej strony, oglądając fotografie przedstawiające niektóre ze stylizacji i niezwykłe, powalające kolorystyką makijaże, chociażby z epoki New Romantic aż prosi się, żeby nadać im przymiot artyzmu – twórczości. O ile nie pozostawia wątpliwości, że kreacja może stanowić utwór, o tyle kwestia makijażu pozostaje dyskusyjna. Twórczość może mieć charakter nietrwały – utworem będzie na przykład rzeźba z lodu, o ile spełni inne warunki. Żeby więc ochroną objąć makijaż, wykazać należy jego indywidualny, twórczy charakter. W przypadku Ziggy’ego Stardusta nietrudno skłonić się ku uznaniu charakterystycznej błyskawicy za twórczość.
Warto pamiętać, że pod każdą, nawet najbardziej wymyślną stylizacją, która nadaje zupełnie nowy image skrywa się człowiek.
Nawet jeśli nie jesteśmy w stanie chronić na gruncie prawa autorskiego trendu, który zadecydował o takim a nie innym wyglądzie, zawsze pozostaje nam jeszcze ochrona wizerunku. Dobro jakim jest wizerunek naruszyć bowiem można także upodabniając się do innej osoby w celu wprowadzenia w błąd obserwatorów[1]. Dobrym przykładem jest Charlie Chaplin – melonik, wąsik i charakterystyczne zbyt duże buty nie stanowią utworu, ale składają się na niepowtarzalny i wyjątkowy image artysty. Jeśli ktoś postanowiłby wykorzystać te elementy, po to, aby wprowadzić odbiorców w błąd co do swojej tożsamości (co w tym wypadku byłoby trudne z uwagi na fakt, że Chaplin nie żyje już od ponad 40 lat i w przeciwieństwie do Elvisa Presleya – nie ma co do tego faktu wątpliwości), można by zarzucić takiej osobie naruszenie wizerunku. Natomiast widok „chaplinowskich” meloników w sklepach może co najwyżej przywołać nutkę nostalgii i w niczym nie naruszy niczyich praw.
Anna Górska-Micorek