Uosobienie ponadczasowej elegancji i szyku, jeden z podstawowych elementów kobiecej garderoby. Począwszy od lat 20. minionego stulecia, cieszy się niemal niesłabnącą popularnością. Mała czarna to sukienka, która sprawdzi się praktycznie w każdej okazji. Ciężko o strój, który zrobiłby tak wielką karierę jak ona. I nic dziwnego, bo mała czarna ma w sobie wszystko – prostotę i klasę zarazem.
Żałoba na salonach
Przez wiele lat czerń była zarezerwowana niemal wyłącznie dla stroi żałobnych. W podzielonej rozbiorami Polsce kobiety nosiły suknie w tym kolorze, aby podkreślić, że opłakują ojczyznę, która zniknęła z mapy świata. Po pierwszej wojnie czerń przywdziewały kobiety, które mężów i synów straciły na froncie. Wszystko zmieniło się w latach 20-tych XX wieku za sprawą Francuzki, która za nic miała obowiązujące sztywne normy.
Coco Chanel, bo o niej mowa, nie tylko uwolniła kobiety z gorsetów i przeładowanych ozdobami, przyprawiających o ból karku kapeluszy. Proponowane przez nią sukienki miały długość do pół łydki, prosty krój i były uszyte z wygodnego w noszeniu jerseyu. Ale czerń od stóp do głów, dziś kojarzona z Chanel na równi ze słynnym logo i perfumami nr 5, nie zawsze towarzyszyła jej projektom.
Być może Coco nigdy nie zaproponowałaby klientkom czarnej sukienki, gdyby nie tragiczna śmierć jej ukochanego, Boya Capela. Mówi się, że ponieważ nie mogła oficjalnie nosić żałoby po kochanku, który nie był jej mężem, ubrała na czarno wszystkie kobiety i z niegdyś żałobnego stroju uczyniła najgorętszy trend. Oczywiście sama Chanel nigdy nie przyznała, że to ból po stracie ukochanego przyczynił się do powstania jej ikonicznego projektu.
Kiedy największy rywal słynnej Mademoiselle, Paul Poiret, zobaczył Chanel w ozdobionej nieodłącznymi sznurami pereł małej czarnej, zapytał ironicznie, po kim nosi żałobę. „Po panu.” – miała odpowiedzieć Coco, z typową dla siebie hardością. Jej słowa okazały się prorocze, bo modowe imperium Poireta wkrótce upadło, a mała czarna trafiła na okładkę Vogue’a. Nagłówek głosił: „Ta prosta sukienka będzie mundurem dla wszystkich kobiet z gustem”. Szybko stało się jasne, że Vogue miał rację.
Śniadanie w małej czarnej
Mała czarna stała się symbolem nowych, niezależnych kobiet lat 20. Takich, które podobnie jak Chanel, chciały wyprzedzać epokę, w której żyły. Edith Piaf występowała w czarnej, wąskiej sukience przez całą swoją karierę. Z powodu tego zwyczaju i drobnej sylwetki, nazywano ją „małym czarnym wróblem”. Czerń nigdy już nie zniknęła z salonów, w latach 50-tych nosiły ją symbole seksu takie jak Marylin Monroe czy Rita Hayworth.
Hollywoodzkie femme fatale często były portretowane w kreacjach halter style -wiązanych na szyi, czarnych sukniach z odkrytymi plecami. Ich strój miał stanowić kontrast dla bardziej konserwatywnych sukienek typowych dla idealnych pań domu. Te wolały raczej cukierkowe kolory i estetykę New Look Christiana Diora.
Prawdziwy szał na proste, czarne sukienki, tzw. Little black dresses, zapanował w latach 60. Wszystko za sprawą Audrey Hebpurn i jej roli w adaptacji dzieła Trumana Capote „Śniadanie u Tiffany’ego”. Scena, w której filmowa Holly Golightly ubrana w prostą, czarną suknię projektu Huberta de Givenchy je śniadanie zapatrzona w witrynę tytułowego jubilera nie tylko przeszła do historii kina, ale też mody.
Filmowa sukienka została wylicytowana na aukcji w 2006 za zawrotną kwotę 692 000 Euro. Małą czarną w latach 60. chętnie nosiły też takie ikony stylu jak Jackie Kennedy czy Brigitte Bardot. Sukienka pojawiała się wówczas w wersji dłuższej, takiej, jaką lansowała Audrey Hepburn, klasycznej do pół łydki oraz za sprawą brytyjskiej projektantki Mary Quant, w wersji mini.
Wczoraj i dziś
Lata 70. przyniosły modę na styl dzieci kwiatów i kolorowe, zwiewne tkaniny. Mała czarna na pewien czas odeszła w zapomnienie, by w nowym wydaniu powrócić w latach 80-tych. Kochająca minimalizm Coco Chanel prawdopodobnie przewracała się w grobie, widząc ówczesne interpretacje swojego projektu. Baskinki, watowane ramiona, barokowe ozdoby, falbany i warstwy tiulu sprawiały, że mała czarna rocznik ’80 wspólny z pierwowzorem miała jedynie kolor.
Lata 90. przyniosły powrót minimalizmu, ale i koloru. Ale fenomen małej czarnej polega na tym, że zawsze, niezależnie od mody będą kobiety, które pozostaną jej wierne. Takie jak Kate Moss, która lansowała ją w rockowym wydaniu, połączoną ze skórzaną kurtką.
Mała czarna przeżywa większe i mniejsze okresy świetności, na światowych wybiegach pojawia się w różnych odsłonach, ale ze sklepowych wieszaków i szaf wiernych fanek nie znika nigdy. Jej fenomen polega na tym, że jest zarazem elegancka i niewymagająca. Nadaje się niemal na każdą okazję i porę roku, co więcej, świetnie wygląda na każdej sylwetce. Proste, czarne sukienki goszczą na czerwonych dywanach, rodzinnych imprezach i w biurach. Bo mała czarna to synonim klasyki, a ta nigdy nie wychodzi z mody.