Burdel na kółkach
Są kraje, w których prostytucja nie jest zabroniona, a wręcz regulowana prawem, przynajmniej jeśli chodzi o podatki. Te z kolei do najmniejszych nie należą, bo biznes stary jak świat wciąż dobrze się kręci. Czym różni się czekanie na Klienta pod lampą, od urzędowania w burdelu?
Kilkoma rzeczami – przede wszystkim bezpieczeństwem. To kolejny szczebel w karierze prostytutki. Co prawda ta uliczna ma z reguły „opiekuna”, zwanego potocznie alfonsem, ale niejednokrotnie to właśnie on jest jej największym wrogiem. – Zmusza mnie do pracy ponad stan, zabiera większość kasy, kopie, bije i poniża, podsuwa narkotyki – mówiła kilka lat temu jedna z amerykańskich prostytutek, która wyrwała się z błędnego koła. – Dom publiczny to zupełnie inna bajka. Mam swój pokój, więc moim terenem są cztery ściany, a nie ulica – podkreślała.
Ja tu tylko sprzątam
Są i biznesy, które działają obok przemysłu związanego z płatnym seksem. Zarówno kobiety, które tańczą na rurze, jak i te, które pracują w seks telefonach żarliwie zapewniają, że na tym ich udział w procederze się kończy. Prawda leży gdzieś pośrodku i nie zamierzamy jej dociekać. – Nie robię nic złego, po prostu pokazuję swoje ciało, a mam się cym pochwalić. Czy to jakiś grzech, że mężczyźni je podziwiają? – czytamy na jednym z niemieckich blogów tancerki go-go.
Malwina natomiast to nasza dobra koleżanka ze studiów. Pracuje w seks telefonie dwa razy w tygodniu między 23:00 a 5:00 rano. – Dorabiam i jestem z tego zadowolona. Powiem ci, że wolę seks telefon niż bycie wróżką, która przepowiada ludziom przyszłość, a i taką pracę kiedyś wykonywałam – mówi uśmiechając się figlarnie. – Ale dlaczego? – dopytuję. – Nie masz pojęcia z czym ludzie dzwonią do wróżki.
Chcą na przykład, by ta podpowiedziała im co zrobić ze zdradzającym mężem, albo chorym dzieckiem. To ogromna odpowiedzialność. Jeśli ściemniam przez telefon, że właśnie postawiłam tarota i karty mówią to, czy tamto, zaczynam decydować o czyimś życiu. Z seksem jest inaczej. Co z tego, że udaję orgazm na linii? Czy komuś to szkodzi? – pyta retorycznie. Muszę zadać jakieś mądre pytanie, a ponieważ znamy się z Malwiną od dłuższego czasu pytam: – Jak odbierasz tych facetów, którzy sapią ci do słuchawki? – Powiem ci, że na początku wydawali mi się żałośni lub śmieszni, ale teraz ich rozumiem. Ja, jeśli mam koszmarny dzień, idę na zakupy i wydaję cztery stówy. Facet ma po prostu inny sposób na rozładowanie emocji – dopija kawę.
Sponsoring, brat prostytucji
Mania, bohaterka książki, którą napisałam w 2010 roku*, to dziewczyna z prowincji, która zafascynowana życiem w Warszawie, postanawia zostać „sponsorowaną”. Zanim napisałam ten reportaż, rozmawiałam z jedenastoma sponsorowanymi dziewczynami. Co wynikało z tych rozmów? O ile prostytutka wstydzi się swojego fachu, o tyle sponsorowane są dumne, że znalazły taki sposób na utrzymanie. Jeśli pytam, czy uważają się za prostytutki, większość odpowiada, że absolutnie nie.
To ogromna różnica sypiać przez trzy lata z jednym partnerem, niż obsługiwać co noc kilku nieznajomych. Po jakimś czasie rodzi się więź, zrozumienie, choć czasem to tylko ułuda. W Polsce nie ma jeszcze statystyk dotyczących młodych dziewcząt, które oddają się za pieniądze i są utrzymywane przez swoich sponsorów. Z rozmów jednak wynika, że ich liczba stale rośnie, a powodzi im się naprawdę nieźle. Poza stałą pensją dostają masę prezentów, towarzyszą swoim „facetom” w podróżach, na bankietach, kolacjach.
O ile prostytucja przypomina jazdę bez trzymanki, to sponsoring wydaje się być transakcją biznesową, która ma na dodatek swój własny biznes plan. – Odkładam na swoją przyszłość. Wyliczyłam, że muszę pożyć w ten sposób trzy lata, by mieć mieszkanie, ciuchy i samochód.
Barokowy Smak Wilna w Pałacu Paców.
Jak patrzę na moje koleżanki ze studiów, które muszą wziąć kredyt na pralkę, nie mówiąc już o mieszkaniu, to nie żałuję, że idę na skróty – mówiła mi jedna z dziewczyn w 2009 roku. Dziś, gdy próbuję z nią porozmawiać, nie odbiera telefonu. – Skończyłam z tym życiem, mam rodzinę, nie chcę do tego wracać – odpisuje na maila, a ja mam tylko nadzieję, że wyszła z tego bez szwanku.
co za idiotyczny artykuł. końcówka szczególnie dobijająca. autorka pisze o mediach, a nie podaje żadnych źródeł. pisze o badaniach i to samo. I dalej: ”
Z rozmów jednak wynika, że ich liczba stale rośnie, a powodzi im się naprawdę nieźle.” Jakich rozmów? Totalne ssanie z palucha.
Aniu, w wersji magazynowej jest zamieszczona notatka (z naszej winy nie pojawiła się ona tu na stronie…), o tym iż autorka tego artykułu jest również autorką wydanej parę lat temu powieści pt.”Sponsorowana”, którą napisała w oparciu o rozmowy i wywiady przeprowadzone z dziewczynami, zajmującymi się tym „biznesem”. Jak wiadomo, wypowiadają się one zwykle incognito, więc ciężko tutaj udowadniać prawdziwość wypowiedzi i faktów, co nie znaczy, iż są one wyssane z palca… Trochę wiary w ludzi 🙂
Pozdrawiamy 🙂
Redakcja Lounge
Pełno takich chętnych do sponsorowania w krakowskich klubach. Niby niezależne, niby bystre, niby wykształcone ….