Historia kostiumów, które zagrały w filmie „Zimna wojna”
Od 8 czerwca na ekranach polskich kin „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego, za którą reżyser został niedawno nagrodzony na festiwalu w Cannes. Artystyczna, nakręcona w subtelnej czerni i bieli opowieść o trudnej miłości dwójki targanych przez wiatr historii ludzi zaprasza widza do zanurzenia się w świecie, który już dawno przeminął. Kluczowym elementem filmu są kostiumy, za które odpowiadała Ola Staszko. Rozmawiamy z nią o pracy przy tej głośnej produkcji.
Akcja „Zimnej wojny” rozpoczyna się w roku 1949, gdy pianista Wiktor (Tomasz Kot) i choreografka Irena (Agata Kulesza) inicjują działalność Zespołu Pieśni i Tańca „Mazurek”, będącego ekranowym odpowiednikiem słynnego „Mazowsza”. Na przesłuchaniu pojawia się młoda i niezwykle utalentowana Zula (Joanna Kulig).
Oto początek historii, zarówno reprezentującego polską kulturę zespołu, jak i burzliwego romansu, za pomocą którego Pawlikowski i jego ekipa opowiadają o pięknie i przekleństwach niespełnionego uczucia. Zabierają również widza w podróż po prowincjonalnej oraz wielkomiejskiej Polsce czasów PRL-u. Do komunistycznej Jugosławii, czy zadymionych paryskich klubów jazzowych.
„Świat filmowy jest zawsze jakąś kreacją. Nad tym z Zimnej wojnypracowaliśmy przez ponad rok, więc wszystko było przemyślane na tyle, na ile to możliwe”, wyjaśnia Ola Staszko, która z Pawlikowskim pracowała już przy nagrodzonej Oscarem „Idzie”. „Z początku rozmawialiśmy o tym, że będzie to film barwny, w scenariuszu znalazły się zresztą takie zapisy jak kolorowe, kręcące się spódnice tancerek „Mazurka”. Ale Paweł jest minimalistą, preferuje proste formy, żeby nie rozpraszać uwagi widza.
Zdecydował, że czerń i biel lepiej oddadzą atmosferę tej historii. Miał rację, mimo ograniczenia barw Zimna wojnazachowała bogactwo kolorów. Widać to świetnie właśnie na przykładzie strojów ludowych, które mienią się odcieniami i wzorami”.
Staszko i jej ekipa poszukiwali jak najbardziej kolorowych faktur i materiałów, aby przekazać barwność filmowego świata.
„Przy realizacji filmu czarno-białego człowiek zaczyna inaczej postrzegać kolory i ich możliwości. Dobierałam wszystko pod kątem kontrastowości i tego, jak współgra z czernią i bielą”, kontynuuje Staszko. „Bardzo dobrze czerń udają czerwienie, granaty i raczej intensywne kolory. Z samej czerni nie korzysta się w takim filmie, ponieważ wychodzi zbyt ciemna. To samo dotyczy bieli – nie używa się śnieżnobiałych materiałów. Raczej bieli przełamanej, bliższej kremowości”. Wiele kostiumów do „Zimnej wojny” uszyto na miarę, a niektóre sukienki Joanny Kulig skopiowano wedle oryginalnych wzorów z epoki.
Kopiami, i to doskonałymi, były również sukienki i płaszcze, w których występują poza estradą członkowie „Mazurka”.Ich sceniczne stroje natomiast to oryginalne stroje należące do „Mazowsza”. „Zostały zaprojektowane przez współzałożycielkę zespołu, panią Mirę Zimińską-Sygietyńską, która przez lata modyfikowała oryginalne ludowe kostiumy.”. Podkreśla Staszko, która była zachwycona wyrazistością strojów.
…
„Odpowiadająca w Mazowszuza kostiumy sceniczne Sylwia Głowa-Łeptacz, która kiedyś tańczyła w zespole, zabrała mnie również do magazynu w Otrębusach, do matecznika zespołu. Znalazłam tam między innymi oryginalne stare wianki, które uzupełniły ubiór osób występujących w filmie”.
Jednym z założeń „Zimnej wojny” było podkreślenie elegancji tamtych czasów, gdy wielu ludzi nosiło ubiory szyte na miarę. Zarówno w Warszawie, jak i Paryżu, choć we Francji była oczywiście większa dostępność materiałów i tkanin. Twórcy unikali jednak taniej popisowości, trzymając się realiów.
„Ubierając Tomka Kota w wojskową pilotkę, wyobrażałam sobie, że zdobył ją z paczki Unry. To ukłon w kierunku Zbyszka Cebulskiego, który w Popiele i diamenciegrał w swej prywatnej kurtce, pochodzącej z takiej paczki”, opowiada Staszko. „Zależało nam, żeby bohaterowie filmu byli w jakiś sposób ikoniczni. Żeby Wiktor Tomka Kota był facetem, w którym zakochują się kobiety. Żeby mężczyźni podziwiali Joasię Kulig za piękno i śpiew”.
Zgłębianie mody i różnych materiałów dokumentujących lata 50. pozwoliło Oli Staszko dokonać kilku przyjemnych odkryć.
„Okazało się, że pewne elementy ubioru, które kojarzą nam się z dużo późniejszym okresem, zaistniały już tuż po wojnie”, wspomina Staszko. „Na przykład japonki. Zula nosi je w jednej ze scen paryskich, ponieważ, ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że były one już wówczas popularne na zachodzie”. Współtworzenie tej postaci sprawiło kostiumografce dużą przyjemność. „Lubię między innymi estradową kreację Joasi Kulig. W cekinowej sukni i czarnej peruce wygląda niebywale kobieco. A Zula śpiewająca z zespołem ubranym w meksykańskie sombrera to oczywiście nawiązanie do Tercetu Egzotycznego”.
Do swoich ulubionych kostiumów z „Zimnej wojny” Staszko zalicza również specyficzną garderobę partyjnego ważniaka Lecha Kaczmarka (Borys Szyc). „W scenie przemówienia, którym wita młodzież wiejską przed siedzibą Mazurka, ubrany jest w garnitur, a do tego nosi wiejskie buty, skórofilce.
Ten kontrast powoduje, że jego bohater staje się bardziej ludzki. Można rzec, że wręcz słoma mu wystaje z butów”, śmieje się polska kostiumografka. To samo można powiedzieć również o pozostałych postaciach: noszone przez nich stroje mówią o nich więcej, niż słowa, których – często w manipulatorski sposób – używają. Kostiumy zdradzają widzowi, kim są jako ludzie, a także kim chcieliby być, ale z różnych względów nigdy nie będą.
Staszko wspomina, że w pewnym momencie w garderobie na planie „Zimnej wojny” było ponad 10 tysięcy sztuk kostiumów, które zdobywała z różnych źródeł. „Garnitury, koszule, sukienki z epoki, setki par butów, krawatów, czapek, dodatków. Część kostiumów została uszyta, część znaleźliśmy w second-handach, część wypożyczyliśmy z magazynów branży filmowej”, kontynuuje Staszko.
„Odzież chłopską braliśmy z Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie, sporo ciekawych rzeczy znaleźliśmy w Łódzkim Centrum Filmowym, a kostiumy paryskie, bardziej eleganckie i wyrafinowane, wypożyczyliśmy z czeskiego Studia Filmowego Barrandov, ponieważ tam mieli ogromny ich wybór”.
Choć prace nad „Zimną wojną” trwały dobrze ponad rok, samych dni zdjęciowych było zaledwie 50.
Taka sytuacja była w pewnym sensie przywilejem dla ekipy Pawła Pawlikowskiego, bowiem współcześnie filmy kręci się nierzadko w dwukrotnie krótszym czasie, jednakże Staszko musiała sprostać na planie wielu różnym wyzwaniom. „Zdjęcia były realizowane w różnych miejscach Polski, jak również w Chorwacji, w Splicie, czy w Paryżu, a w czasie kręcenia Zimnej wojnyubrałyśmy ponad tysiąc osób.
W niektórych scenach występów Zespołu Pieśni i Tańca Mazurekna widowni siedziało 150 statystów. Do tego występujący na scenie zespół, czyli kolejne 60 osób. Wszyscy musieli najpierw trafić do nas, a dopiero później na plan”, śmieje się kostiumografka.
Efekt jej pracy przechodzi najśmielsze oczekiwania, tak jak sam film, który zachwyca zarówno stroną plastyczną, jak i czysto humanistyczną – na poziomie prostej, ale jednocześnie szalenie skomplikowanej historii miłosnej, którą dziennikarze i krytycy przyrównują do uczucia łączącego głównych bohaterów „Casablanki” Michaela Curtiza.
Już dzisiaj mówi się, że „Zimna wojna”, pierwszy od dawien dawna polski film wyróżniony udziałem w konkursie głównym festiwalu w Cannes, powinna zostać rodzimym kandydatem do Oscara 2019. Miałaby spore szanse na sukces. Mimo niejakiej hermetyczności opowiadania o polskiej historii, Paweł Pawlikowski nakręcił film uniwersalny, zrozumiały w każdej części globu. Brawo. Oby więcej takich produkcji.