Wiem, wiem. Czytając powyższy tytuł, część z was zada sobie z pewnością pytanie: „Po co?”. Po co kolejny raz produkować tekst o serialu, o którym powiedziano już chyba wszystko.
Ale czy rzeczywiście tak jest? Obecnie, kiedy emocje trochę ostygły i niektórzy zaczynają dochodzić do siebie po „godzinie nienawiści”, można dokonać wstępnej oceny strat poniesionych na polu bitwy. Nie ulega wątpliwości, że od czasu swojej premiery, po „Koronie królów”zdążyli przejechać się już chyba wszyscy, bądź prawie wszyscy – od krytyków począwszy na politykach skończywszy.
To żywe, ocierające się czasami wręcz o obsesję, zainteresowanie stanowi i jeszcze przez długi czas będzie stanowić zagadkę dla socjologów. Trudno bowiem przypomnieć sobie inną telewizyjną produkcję serialową wzbudzającą tak dużo silnych emocji i tak wiele dyskusji w przestrzeni publicznej. Oczywiście głosy, które pojawiały się przy tych okazjach, były równie spolaryzowane, co polski dyskurs polityczny – a więc było biegunowo i „plemiennie”. Nikt sympatyzujący z partią X nie mógł powiedzieć nic złego na temat serialu, mało tego, jego obowiązkiem było bronienie go przed atakami. Z kolei ktoś, będący zwolennikiem partii Y, zwalczał rodzimą produkcję z programowym zacietrzewieniem i oczywiście nie mogło być mowy o dostrzeżeniu jakiś pozytywów. Trzeba przyznać, że sytuacja ta była mocno przeciążona, zwłaszcza, że serial wcale nie jest taki zły, jak chcieliby tego jego przeciwnicy, ani tak dobry, jak mówią o nim jego zwolennicy.
Nie ma się też co oszukiwać co do jednego – w głównym nurcie, czyli „mejnstrimie” przeważyły głosy krytyczne. Stąd też„Korona królów”stała się etatowym chłopcem do bicia, której spuszczenie łomotu było obowiązkiem każdego, kto chciał uchodzić w towarzystwie za właściciela i obrońcę dobrego gustu i smaku (to wcale nie przesada – wejdźcie na pierwsze lepsze forum pod artykułem dotyczącym serialu, a sami się przekonacie). Od razu zaznaczam, że tylko z przyczyny tak rażąco niesprawiedliwego potraktowania tej produkcji poczuwam się do obowiązku stanięcia w jej obronie. Patologicznymi były bowiem dyskusje, jakie w związku z tym rozgorzały.
A schizofrenicznymi należałoby nazwać niektóre argumenty, które wyciągano przy okazji prób zdewaluowania wartości serialu czy to na płaszczyźnie artystycznej, czy historycznej. Na tej ostatniej ocierały się one dodatkowo o absurd, nie znam bowiem innego serialu kostiumowo-historycznego, który tak chętnie byłby oglądany przez redakcje różnych portali i periodyków w towarzystwie panów od historii. Świadczą o tym tytuły, które można odnaleźć w Internecie, typu: „Historyk obejrzał Koronę Królówi wytknął kilka największych historycznych błędów serialu”, „Prawda historyczna w Koronie królów. 10 artykułów, które powinieneś przeczytać, jeśli chcesz wiedzieć jak było naprawdę”, „Historyk, Miron Kokosiński wytyka 8 największych błędów w serialu Korona królów”, itp.
Kompletnie nie rozumiem tych zabiegów, choć wiem oczywiście, co miały na celu. Nie rozumiem, ponieważ noszą one w sobie zalążek autoblamażu. Przecież każdy szanujący się widz wie, że tego typu produkcje rządzą się własną KONWENCJĄ. Nie jest przeto dla nikogo zaskoczeniem, że zaserwowany nam obraz może odbiegać od realiów epoki. Nie mniej, że grający w serialu aktorzy są umyci i mają czyste kostiumy, w oczach jego przeciwników jawi się jako skandaliczne zakłamywanie historii.
Dla każdego przeciętnego oglądającego jasnym jest, że strona wizualna zrobiona jest „pod oko”, że serial nie jest dokumentem i jego głównym celem nie jest ścisłe i dokładne odwzorowanie świecznika i zastawy stołowej, jakie miałyby stać na stole Kazimierza Wielkiego. Niestety, i na tym zasadza się autoblamaż tej grupy, dla przeciwników Korony królów, tak oczywiste to już nie jest. Z pewnością możemy dostrzec dominującą obecnie w serialach zachodniej produkcji (Netflix, HBO itp.) tendencję do „brudzenia świata”, ale TVP nie poszło w tę stronę. Dla porównania, podobnych „historycznych” dyskusji jakoś nie było słychać (a przynajmniej nie w takim natężeniu) przy konkurencyjnych produkcjach z „Belle Epoque”na czele. Jakimś sposobem też, żaden z ekspertów nie chciał palić na stosie przekłamanych szpul z serialami „Czarne chmury”, „Przyłbice i kaptury” czy też „Wielka miłość Balzaka”. A jeśli kogoś nadal to nie przekonuje, to należałoby zapytać tych samych autorytetów, czy w tureckiej produkcji pt. „Wspaniałe stulecie”wszyscy byli tak nieskazitelni, jak ich pokazano. Pewnie tak, w końcu według nich tylko muzułmanie się myją.
Skoro padła już nazwa tureckiego serialu, który nota bene cieszył się u nas ogromną popularnością, to warto wspomnieć pewną deklarację. Otóż wszystkim, którzy obecnie kręcą głowami z politowaniem nad „Koroną królów”,mamrocząc pod nosem zdania o kolejnych „zmarnowanych szansach i pieniądzach”, radzę przypomnieć sobie słowa prezesa Kurskiego, który publicznie zapowiedział, i to jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, że polski serial poziomem produkcji będzie odpowiadał właśnie tureckiemu tasiemcowi. Pytanie więc, po co drzeć szaty, skoro tak naprawdę to dyrektor TVP jedynie dotrzymał słowa? Nikomu nie obiecywał polskich „Tudorów”, polskiego odpowiednika „The Crown”czy „Rodziny Borgiów”. Owszem, prezes TVP wspominał przy okazji również coś o „rozmachu” z jakim „Korona królów”miałaby być realizowana, ale widocznie pan Kurski inaczej, niż spora część społeczeństwa, rozumie to słowo – sposób w jaki dokładnie je definiuje widzimy w serialu. No cóż, na pocieszenie pozostaje nam pomyśleć, co by było, gdyby „rozmachu” zabrakło. Tak więc od początku toczących się dyskusji mamy do czynienia z totalnie przekrzywioną perspektywą. Nikt nie obiecywał gruszek na wierzbie. Nie wiem skąd w dyskusjach pretensje porównywania do zagranicznych „Vikingów”, „Rodziny Borgiów”czy „Dynastii Tudorów”, a nawet „Gry o tron”i rozliczania serialu w oparciu o te produkcje.
Paradoksalnie cała ta nagonka nie zmienia faktu, że serial komercyjnie radzi sobie świetnie, potwierdzając tylko, że dobrze wypełnił niszę publiki osieroconej po „Wspaniałym stuleciu”, do której zresztą był skierowany. Jeżeli jeszcze weźmiemy po uwagę fakt, że koszt produkcji jednego odcinka „Korony…”kosztuje ok. 200-250 tys. zł, (różne liczby się tu przewijają), a przychód z reklam, tylko w styczniu, wyniósł „tylko” dziesięć razy więcej, czyli ok. 2,5 mln zł, to wszelka dyskusja na temat tego, dlaczego jest on „niewypałem” z góry skazana jest na porażkę. Kolejnym paradoksem jest to, że choć serial jest najbardziej hejtowaną produkcją TVP w Internecie, wcale mu to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jego oponenci zapewnili mu najlepszą reklamę. Obecnie (stan na koniec marca 2018 r.) poziom oglądalności „Korony królów”ustabilizował się na poziomie 2-2,5 mln widzów, co jest wynikiem naprawdę przyzwoitym, żeby nie powiedzieć dobrym. Tak więc, suma summarum, serial wcale nie jest taką porażką, jak twierdzą jego krytycy.
Jednak największym fenomenem „Korony królów”jest to, że sytuacja z nim jest adekwatna do tej z disco polo. Może nie będę przytaczał wszystkich punktów wspólnych obu „fenomenów”, wystarczy jeśli powiem, że w obydwu przypadkach prawdziwym jest stwierdzenie że „wprawdzie nikt nie słucha (ogląda), ale zna każdy”. I tak, co bardziej odważni mocno obnoszą się z tym, że serial oglądają, ba, że wręcz go lubią. Natomiast Ci bardziej tchórzliwi, z obawy przez towarzyskim wyalienowaniem i napiętnowaniem, odnoszą się do „Korony…”z pogardą, ale, po powrocie do domowego zacisza, włączają „tylko jeden odcinek do kolacji”.
W Polsce istnieje publika chcąca oglądać dobre historyczne seriale, które swoim poziomem będą odpowiadały temu, do czego zdążyły nas przyzwyczaić zachodnie standardy. Niestety, okazuje się, że w naszym kraju takiej produkcji nie potrafi zrealizować zarówno stacja prywatna (TVN i „Belle Epoque”), jak i publiczna (TVP i „Korona królów”). Smutna jest ta rzeczywistość i powinna być wyrzutem sumienia dla Ministerstwa Kultury. Jednak, na co również warto zwrócić uwagę, największe i najlepsze zachodnie filmy i seriale powstały w prywatnych firmach i nie były odgórnie sterowane. Dziwnym może się wydawać, że Polska, choć od prawie trzydziestu lat chwali się wolnością, nie jest w stanie wyprodukować ani jednego filmu czy serialu z budżetem na światowym poziomie. Jest to miarodajny wskaźnik naszej obecnej sytuacji, nie tylko kulturowej, ale i gospodarczej.
A tym wszystkim, którzy zastanawiają się dlaczego nie mamy jeszcze własnego Hollywood, odpowiadam, że za jego brak odpowiedzialne jest bardzo silne sprzężenie polityki i kultury. A jego stopień jest tak samo wysoki po obu stronach barykady. Nie ma się też co łudzić, żeby w najbliższym czasie miało się coś w tej materii zmienić. Tak więc, póki co, cieszmy się z tego, że Netflix wziął na tapetę „Wiedźmina”i nie zapominajmy, że on też kiedyś był serialem wyprodukowanym przez TVP. Tak jak „Korona królów”. A więc, kto wie…
Mirosław Haładyj