„Dlaczego wszyscy styliści i makijażyści ubierają się na czarno?” – studentki lubią bombardować trudnymi pytaniami z samego rana. Dokonuję szybkiej oceny sytuacji. Rzeczywiście większość stylistów, wizażystów i wszelkiego rodzaju artystów, których miałam przyjemność poznać, ukochała czerń ponad wszystkie inne kolory. Nie zapominam wliczyć także i siebie, świadoma tego, że kiedy nie mam na sobie czerni, ludzie zaczynają patrzeć na mnie w podejrzliwy sposób.
I chociaż całkiem niedawno przytrafiła mi się dosyć skrajna reakcja obcego mężczyzny („Patrz! Przecież to Morticia Adams!”), czerń króluje w mojej szafie od lat.
Zazwyczaj jest tak, że wybór czerni, jako głównego koloru garderoby wcale wyborem nie jest. To nie tak, że kiedy przekraczamy próg kreatywnego zawodu, z miejsca przywdziewamy czarny uniform. W moim, jak i zapewne w wielu innych przypadkach jest to proces, dłuższy bądź krótszy, który rozwija się wprost proporcjonalnie do czasu i intensywności obcowania z rzeczami ogólnie kreatywnymi.
Powiedzieć, że czerń jest uniwersalna to banał.
Ale to banał, w którym można znaleźć drugie dno. Jej uniwersalność może oznaczać to, że nie mąci mi w głowie. Jest tak neutralna, że otwiera mi umysł i oczy na to, co dzieje się dookoła. Na kolory, wzory i printy, które chłonę, bo to, co mam na sobie nie powoduje dekoncentracji. Trochę jak tabula rasa, tylko zamiast białej kartki, jest czarne ubranie.
Kiedy cały dzień pracuję z kolorem, z obrazem, kiedy przeglądam setki zdjęć, czerń daje mi spokój i równoważy to, co dzieje się wokół. Przypuszczam, że podobnie reagują inne osoby z branży, nie wszystkie oczywiście, bo nie każdy tej równowagi potrzebuje.
Znam osoby tak podatne na energię kolorów, że to, co przyjmują z zewnątrz, od razu przekładają na swoją garderobę. I to jest cudowne i tego im zazdroszczę. Próbowałam być kolorowym ptakiem, ale to nie dla mnie. Szybko zaczynam tęsknić za prostym, a jednocześnie wyrafinowanym charakterem czerni.
A w przypadku czarnych odcieni ten charakter szczególnie nabiera na znaczeniu. Kiedy od lat nosisz jeden kolor, nagle zaczynasz zwracać uwagę na inne rzeczy, które dotyczą ubrań, które kupujesz. Kolor działa na nas w pierwszej kolejności. Jednak kiedy staje się on automatycznym wyborem, nagle doceniam krój, nieoczywisty fason, zawiłą konstrukcję lub detal, który odróżnia jedną bluzkę od drugiej. Nagle w ubraniu przestaje chodzić o pierwsze wrażenie, a bardziej liczy się jakość, unikalność kroju i ponadczasowy charakter.
Ten ostatni jest domeną, w której czerń bije na głowę wszystkie inne kolory. Kolory przemijają, czerń pozostaje, jeśli można sparafrazować Coco Chanel. Kolorystyczne trendy potrafią zmieniać się co trzy miesiące, a czerń w palecie pozostaje w każdym sezonie. Przy tym ma niezwykłą zdolność, której brak innym kolorom. Nie wieje nudą, kiedy po raz dziesiąty pojawiam się w tej samej bluzce.
Złośliwcy często komentują, że styliści i osoby pracujące „w modzie” ubierają się na czarno, bo tak naprawdę nie wiedzą, w co się ubrać.
To tylko pół prawdy. Mówiąc wyłącznie za siebie, doceniam w czerni to, że łączenie poszczególnych elementów stroju nie sprawia mi tyle zachodu co wspomnianym wyżej kolorowym ptakom. Czerń noszę więc również z oszczędności czasu i nerwów. Kiedy tylko próbuję założyć nieliczne w mojej szafie kolorowe ubrania, frustracja i hasło „nie mam się w co ubrać” pojawiają się w mgnieniu oka. Z czernią jest łatwiej, przyjemniej i szybciej. Lepiej poświęcić tę energię na inne kreatywne aktywności.
Jest też jeszcze jeden aspekt czerni, który przyciąga jak magnes. Jej historia, która związana jest z jej uniwersalnym charakterem. Już prawie sto lat czerń to kolor, o którym można powiedzieć, że nosiły go największe postacie artystycznej i modowej sceny. Nikt nie powie tego o żółci, zieleni, czy odcieniach niebieskiego.
Każdy z nich ma swoje korzenie w minionych dekadach, ale czerń wybija się z nich najmocniej. I pomimo tego, że jest w modzie od lat, nadal przyciąga i ciekawi. Nadal nurtuje tak bardzo, że otoczenie wciąż zwraca na nią uwagę i wypytuje o nią w najmniej spodziewanym momencie.