Żartuje sobie z nas ta moda, perfidnie i złośliwie. Raz czegoś zabrania, by za pół roku wzbudzać tym samym niezdrowe wręcz pożądanie. „Nigdy nie noś!” zamienia na „musisz to mieć!”, a za chwilę każe wyrzucić przebój sezonu z szafy. Przebój – tu chyba jest podobnie jak w muzyce. Czy jesteśmy w stanie wymienić hity lata 2015? No właśnie, pojawiają się i znikają, ustępując niezatapialnym klasykom.
Pewne rytmy uparcie jednak powracają. W modzie jest to sport, bez wątpienia. Odmieniany przez wszystkie przypadki, rodzaje i czasy. Zaczepny i dyskusyjny. Wdzierający się tam, gdzie jeszcze niedawno nie miał prawa się znaleźć.
Czytam książkę „Modnie i wygodnie. Jak trampki weszły na salony” Grażyny Olbrych i Dagmary Radzikowskiej. Z przepięknej okładki zaprojektowanej przez Olkę Osadzińską uśmiechają się do mnie (a przynajmniej tak to odczuwam) białe graficzne adidasy skomponowane z zielonym garniturem. Wszystko na luzie i z porozumiewawczym mrugnięciem oka. Przypominam sobie czasy, gdy zaniosło mnie do Brukseli. I te poranne kobiety, w biegu, odziane w najmodniejsze trencze, owinięte kolorowymi jedwabnymi i kaszmirowymi szalami, dzierżące wszystkie ówczesne „it-bags”, w butach sportowych na stopach.
Uznając to za fascynujący szczyt ekstrawagancji, szybko pomysł wcieliłam we własne życie, nie zdając sobie sprawy, że owe panie w owych torbach nosiły eleganckie buty na zmianę, by nie skręcić sobie kostki na zabytkowym bruku. Tak jakbym nigdy nie oglądała „Pracującej dziewczyny” z Melanie Griffith. Cóż, czasem skojarzenia przychodzą zbyt późno. Zakochałam się w tych wszystkich „adidasach” i dopiero niedawno, po kilkunastu latach, odrobinę odpuściłam. Akurat w momencie, w którym wprost z wybiegu Balenciagi zeszło karykaturalne wręcz obuwie sportowe, powiększające stopę do kreskówkowych rozmiarów.
Ale buty to dopiero początek.
Za sprawą m.in. Rihanny i kolejnej już jej kolekcji powstałej we współpracy z Pumą na salony za moment wejdą spodenki kolarki. Oby nie, modlę się w duchu, ale ryzyko jest duże. Chociaż może będzie podobnie jak w 2008 roku, gdy Isabel Marant do koronkowych bluzek i falbaniastych sukienek dorzuciła szare dresowe spodnie i świat nagle oszalał? Zaraz potem popełniła jeden z największych grzechów, którego echa będą nam towarzyszyć, dopóki Aliexpress nie zniknie z powierzchni ziemi, czyli trampki z wbudowanym koturnem.
Zamiast zostać jednosezonowym wybrykiem, na dobre zagościły w sklepach, a przede wszystkim na nogach. Oj tak, skusiłam się na ich wersję ekonomiczną, eufemistycznie ujmując, i nigdy nie zapomnę, gdy na imprezie w środku nocy wydobywałam ze środka koturny, by móc wreszcie poczuć podłoże. Wracając do szarych dresów, nagle okazało się, że świetnie wyglądają z botkami i marynarką, uzupełnione porządnym białym t-shirtem. Pamiętam szał na blogach, ale też poza nimi. I dopóki szara dresówka nie zalała lokalnego rynku mody, naprawdę je lubiłam.
Trzy magiczne paski, czyli nieodłączne lampasy mundurków z blokowisk, już wiele razy bywały odczarowywane.
Na przełomie tysiącleci Jay Kay z Jamiroquai prawdopodobnie nawet spał w tym dresie. Ciężko powiedzieć, czy gruziński projektant Demna Gvasalia (ten od Vetements, a od paru sezonów również od Balenciagi) bardziej chcę się rozprawić z dresiarskimi stereotypami czy je kultywować, w każdym razie porywa tym stylem nowe pokolenie, które pojmuje dresy poza znanym nam kontekstem. A białe skarpetki frotte, czyli ich nieodłączny element? Mediolan, Paryż i Nowy Jork, skompletowane obowiązkowo ze wspomnianymi wcześniej karykaturami. Efekt? Zaskakująco dobry, choć pisać „twarzowy” byłoby przesadą.
Sport jako taki już od dawna mody słucha. Z bardzo dobrym skutkiem, także lokalnie. Pojawiają się marki nie tylko praktyczne i wygodne, korzystające z najnowszych technologii. One dbają o stronę estetyczną jak nigdy dotąd. Przykład? Rodzime Cardio Bunny. Co sezon autorskie nadruki, nowa gama kolorystyczna i ulepszone fasony. Podobno sporo kobiet nosi te ciuchy na co dzień. Bo top do ćwiczeń z transparentnymi wstawkami sprawdza się do dżinsów jako element imprezowy. Wierzę w to absolutnie.
Co dalej? Czy jesień wciąż będzie dla sportu łaskawa? Czy może odwróci się od niego tak samo szybko, jak pożarła go w tym sezonie? Czy rzucać się podczas wyprzedaży na „dresy-szelesty”, kolorowe ściągacze i odblaskowe torebki nerki? Mam inny pomysł. Otwórzmy drzwi, załóżmy te nieszczęsne sportowe buty (nawet jeśli stare) i pójdźmy na spacer. Jak człowiek odetchnie świeżym powietrzem, a przy okazji nabierze trochę kondycji, okaże się, że moda wcale nie jest taka ważna, jak by chciała. A żeby się nią zajmować i nie zwariować, warto mieć siłę i porcję endorfin w zanadrzu.