Indie kochasz lub nienawidzisz . Magdalena Małochleb przez kilka miesięcy pracowała jako modelka w Indiach. Opowiada o tym, jak żyje się na co dzień w ojczyźnie Bollywood, jogi i masali.
Było niedzielne popołudnie, zadzwoniła moja bookerka z Warszawy i zapytała “chcesz polecieć do Indii“. Nie namyślałam się długo i po dwóch tygodniach wraz z moją przyjaciółką, modelką Magdą Nowak wylądowałyśmy w Delhi. Niełatwe były przygotowania przed wylotem: musiałam otrzymać kilkanaście szczepionek, które miały chronić mnie przed egzotycznymi chorobami.
Hinduski rzadko pracują jako modelki, na planie zwykle otaczali nas mężczyźni, kobiet nie dopuszcza się do wielu zawodów. Modelkami były z reguły dziewczyny z innych krajów, oprócz nas spotkałam też Brazylijki, Rosjanki i Ukrainki, z reguły brunetki. Wiele razy przekonałam się, że białego człowieka traktuje się niemal jak bóstwo. Gdy przyjechałam zwiedzić Taj Mahal, przypadkowi ludzie robili sobie ze mną zdjęcia. Było to trochę dziwne, ale też przyjemne, poczułam się jak gwiazda. Okazało się, że nigdy wcześniej nie widzieli białego człowieka.
Przez cały czas pilnowano, byśmy nie odsłoniły zbyt wiele ciała. Kiedyś powiedziałam, że mnie to nie przeszkadza, na co usłyszałam: “ale nam przeszkadza”. Nawet na backstage’u przebierałyśmy się w osobnych kabinach, każda z nas miała asystentkę, która pomagała zakładać ubrania. W takich warunkach szybka zmiana ciuchów podczas pokazu przypominała sport ekstremalny.
W czasie sesji zdjęciowej czasami pracowały cztery osoby, a czasami czterdzieści. Trudno było wtedy pojąć, kto za co odpowiada. Ktoś zapinał guzik, ktoś bransoletkę, inne osoba poprawiała prawe oko, inna lewe. Do dziś nie wiem, czym zajmowała się połowa ludzi, których spotkałam na planie.
Indie słyną z bardzo aromatycznego i pikantnego jedzenia, o czym się szybko przekonałam. Przed przyjazdem myślałam, że lubię ostre potrawy. Na miejscu okazało się, że to nie moja bajka. Wolałam albo gotować sama, albo odwiedzać restauracje serwujące mniej intensywne dania. Poza tym tamtejsza flora bakteryjna źle nas nas działa, trzeba było uważać, żeby się nie pochorować. Na wszelki wypadek do mycia zębów używałam wody z butelki.
Na Goa przeżyłam sytuację, której długo nie zapomnę. Ugryzł mnie jakiś robak, zaczęłam się źle czuć, dostałam gorączki. Była niedziela, wszystko zamknięte, ostatkiem sił z Magdą dotarłyśmy do jakiegoś prowincjonalnego szpitala. Wyglądał strasznie, grzyb na ścianie, normalnie nie chciałabym tam zostać nawet na 5 minut. Pokazałam zdjęcie robaka lekarzom, a oni powiedzieli, że nie znają tego gatunku! Podali mi jakieś przeciwciała i na szczęście po powrocie do domu poczułam się lepiej.
Ludzie w Indiach są uprzejmi i bezproblemowi. Czas traktują z dużym dystansem i nie bardzo się nim przejmują. Spóźniłeś się, “no problem”. Na spotkania nie ma sensu przychodzić o czasie, bo będzie trzeba czekać nawet kilka godzin. To było dla nas trudne, w Polsce byłyśmy przyzwyczajone do zupełnie innego podejścia do pracy.W Indiach jeśli coś wolno, można to robić wszędzie.
Natomiast jeśli czegoś nie wolno, nie ma opcji, by ktoś złamał zasady. Adoptowałem psa, ratując go przed marnym losem. Zwierzęta bez opieki spotyka się co krok, niewiele osób się przejmuje ich losem, biegają swobodnie po ulicach czy parkach. Uderzyło mnie to, że do parku nie można było wejść z własnym psem na smyczy, ochrona natychmiast wypraszała takie osoby. Zupełnie jakby karano nas za to, że zabieramy psa do domu.
W Polsce narzekamy na kroki, proszę bardzo, jedźcie do Delhi, zobaczycie prawdziwy korek! Jeśli mamy trzy pasy ruchu, Hindusi zrobią z nich osiem, a odstępy między samochodami wynoszą kilka centymetrów. Drogi są tak dziurawe, że auto nieustannie podskakuje i trzeba uważać, by nie nabić sobie guza. Tym bardziej, że można trafić na nieoznakowane roboty drogowe, jedziesz, a tu nagle kończy się asfalt! Kiedyś ze znajomymi wybraliśmy się w góry. Trasę 240 kilometrów przejechaliśmy samochodem w osiem i pół godziny. Na szczęście widoki były niesamowite. Nigdy ich nie zapomnę.
Barokowy Smak Wilna w Pałacu Paców.
Indie są krajem kontrastów. Masz albo dziesięciogwiazdkowe hotele z totalnym wypasem, złote klamki i marmury, albo ulice totalnej biedy. Piękne, nowe budynki sąsiadują z barakami, w których mieszkają żebracy. Nigdy jednak nie zdarzyło mi się, bym poczuła się zagrożona, nie zostałam okradziona. Może to zabrzmieć zaskakująco, ale przez cały czas czułam się bezpieczna. Jeśli w dyskotece wybucha awantura, przyjeżdża tylko jeden policjant. Więcej nie trzeba, ludzie na jego widok natychmiast się uspokajają.
Mówi się, że Indie można kochać lub nienawidzić. Ja kocham je i nienawidzę. Kocham za to, że mogłam je zobaczyć, poznać tę ciekawą i fascynującą kulturę. Czuję jednak, że to nie jest jednak moje miejsce do życia, jest tam zbyt wiele kontrastów. Pewnie jeszcze wrócę do Indii, ale raczej tylko na jakiś czas.
Zdjęcia z archiwum Magdaleny Małochleb