Zadziorne spojrzenie rzucane spod zmrużonych “oczu” w pełni diodowych reflektorów nowego Forda Mustanga GT uświadamia mi z kim mam do czynienia.
Znam dobrze długą historię tej amerykańskiej ikony motoryzacji (jeśli chcecie ją sobie przybliżyć zapraszam na heelsonwheels.pl) i z tym większą ciekawością postanowiłam “ujeździć” jej najnowsze wcielenie.
Spotykamy się w siedzie hamowni, którą udostępnił mi radomski producent instalacji autogaz marki Zenit, by sprawdzić przed jazdą czy obietnice zwiększonych parametrów silnika są rzeczywiste. W panującej obecnie dobie turbodoładowanych silników zwiększenie mocy czy momentu okazuje się dosyć proste. W Fordzie Mustangu GT zainstalowano jednak silnik wolnossący, w przypadku którego nie wystarczy zwiększenie ciśnienia doładowania.
Aby osiągnąć poprawę parametrów zmieniono m.in. rodzaj wtrysku paliwa i podwyższono obroty wału korbowego. Nie wnikając dalej w zawiłości technicznych rozwiązań wystarczy odnotować, że ilość 450 koni mechanicznych wydaje się jak najbardziej oczywista. I są to prawdziwie wolne (nieuturbione), ale za to bardzo dzikie konie godne firmowej nazwy Mustang.
Uważny obserwator naliczy ich zresztą więcej niż pokaże monitor hamowni.
Oprócz logo, pędzące konie znajdują się również na atrapie chłodnicy, kierownicy, progach wejściowych, desce rozdzielczej, rozświetlającym się monitorze, oświetlają podłoże z wmontowanych w lusterka boczne projektorów… Zabawa w odnajdowanie kolejnych koników nie powinna uśpić naszej czujności – Ford Mustang GT V8 to prawdziwie dzikie i narowiste zwierzę. Wystarczy tylko ustawić tryb sportowy lub wyścigowy.
Robię to chwilę po tym, gdy uruchomiony przyciskiem silnik budzi się z basowym bulgotem. Huk jaki towarzyszy odpalaniu nierozgrzanej widlastej ósemki, jest wręcz uzależniający. Gwoli ścisłości dodam, że start silnika może odbywać się również we względnej ciszy. Wystarczy tylko wybrać przed jego uruchomieniem tryb cichego układu wydechowego. Co więcej, można go przypisać w konfiguratorze do odpowiednich godzin doby, by nie budzić niepotrzebnie sąsiadów. Dzikus potrafi być cywilizowany.
Należy do nich wspomaganie rozgrzewania tylnych opon, czyli kolokwialnie mówiąc umożliwienie “palenia gumy” poprzez zablokowanie przednich hamulców. Pokażcie mi drugi taki samochód dostępny legalnie na polskim rynku motoryzacyjnym! Jest oczywiście czym te opony rozgrzać. Wspomniane 450 KM i 529 Nm czerpiące swe wartości z 5 litrów pojemności radzą sobie wyśmienicie. Jak to porównać z 1 litrem i 3 cylindrami EcoBoost występującymi w europejskich modelach koncernu Forda?
Prawdziwie amerykańska dzikość serca. Myśląc o tym dodaję gazu – motor Mustanga przyjemnie buja nadwoziem. Jest już odpowiednio rozgrzany, co można stwierdzić spoglądając na wyświetlane informacje obejmujące, poza danymi cieczy i oleju, także temperaturę głowicy cylindra i powietrza dolotowego oraz skład mieszanki paliwowej i podciśnienie w kolektorach. To kolejny przykład rozwydrzenia Mustanga GT. Ruszam w sportowym trybie automatycznej 10-biegowej skrzyni i wyścigowej konfiguracji – pierwotna drapieżność Mustanga szarpie tylnymi kołami, a samochód delikatnie myszkuje po drodze. Zabawy niestety nie można kontynuować – zaczyna padać śnieg i resztka przyczepności do zimnego asfaltu gwałtownie się kurczy.
Przechodzę w tryb Drive i skrzynia tym razem łagodnie, a zarazem błyskawicznie niczym westernowy 10-strzałowy rewolwer Smith & Wesson dobiera kolejne przełożenia. Prawdziwa magia – jednoczesna dzikość i dostępność Mustanga GT. Wychodzę z wnętrza, by jeszcze raz spojrzeć na klasyczne, ponadczasowe proporcje, które pozwoliły Fordowi stać się najpopularniejszym sportowcem świata. Mimo panującego chłodu odczuwam wewnętrzne ciepło. To skutek emocji i pięknego futra z alpaki, w które ubrała mnie Magdalena Czamara, przedstawicielka nowego pokolenia polskich projektantów.
Foto: Dominik Morgas
Mua: Anna Maria Okonska
Włosy: Iwona Kaim
Styl: Magdalena Czamara