Dzisiejsza karta dań składa się z kultowych przykładów filmowych na korzystanie z uroków życia, serwowanych nie do końca serio. Smacznego!Początek posiłku będzie mocny i zdecydowany. Zaczniemy lampką wytwornego szampana. Chyba każdy zna tę scenę: poranek w Nowym Jorku, elegancka dziewczyna w czarnych okularach, sznurze pereł i legendarnej sukience od Ives Saint-Laurenta, je śniadanie z papierowej torebki, przyglądając się witrynie Tiffany’ego.

Ta dziewczyna to Holly Golightly (Audrey Hepburn), bohaterka „Śniadania u Tiffany’ego”. To postać absolutnie wyjątkowa – nikt przed nią ani po niej nie był rozwiązły z taką klasą i wdziękiem. Holly miała szczególną słabość do drogich używek: jej znakiem rozpoznawczym stał się papieros w kultowej już dzisiaj eleganckiej, czarnej cygarniczce. Ponadto bohaterka wlewała w siebie morze szampana i innych szlachetnych trunków (przed śniadaniem, po śniadaniu lub nawet zamiast niego), dokonując przy tym niemożliwego: wciąż zachowywała urok i (jako taką) klasę.

Innym słynnym amatorem alkoholi jest James Bond. Agent jej Królewskiej Mości przez dwadzieścia filmów serii konsekwentnie pijał wytrawne martini wstrząśnięte nie mieszane, aż wraz z aktorską zmianą warty, nastąpił drastyczny odwrót od tej filmowej tradycji. W „Casino Royale” po raz pierwszy wcielający się w rolę agenta 007 Daniel Craig zamawia martini. Na pytanie barmana, czy trunek ma być wstrząśnięty i zmieszany, Craig odpowiada z dezynwolturą: „mam to w dupie”. W kolejnych filmach o Bondzie jest już tylko gorzej. W „Quantum of Solace” Bond zamawia drink Vesper (nazwany na cześć utraconej ukochanej), natomiast w „Skyfall”, który wejdzie do kin pod koniec tego roku, bohater ma pijać piwo marki Heineken. Dodając do tego fakt, że w tym filmie Agent jej Królewskiej Mości po raz pierwszy będzie nosił brodę, można zapytać, ile w konsekwencji zostanie Bonda w Bondzie…?
Kończąc już temat procentowych trunków: seryjny podrywacz, w którego wcielił się Ryan Gosling w „Kocha, lubi, szanuje” radzi, że to wyjątkowo niemęskie pijać drinki przez słomkę. Dlaczego? Otóż, może nie wypada przytaczać tutaj pełnego objaśnienia (bohater jednak zapewnia, że nie pomaga to w podrywaniu kobiet), niemniej, kto widział film, ten wie, co Gosling miał na myśli… Żeby jednak nie było, że w filmach pija się tylko alkohole, przejdźmy więc do czegoś znacznie zdrowszego: do mleka!

Mleko to intrygujący trunek, który, wbrew pozorom, jest pijany przez bardzo nietuzinkowych bohaterów. Jeden z najbardziej charyzmatycznych zawodowych morderców w historii kina to w gruncie rzeczy bardzo wrażliwy i delikatny gość. Leon Zawodowiec, bo o nim mowa, w swojej profesji nie ma sobie równych: zawsze skutecznie sprzątnie kogo trzeba. Choć wygląda jak rasowy twardziel, potrafi z prawdziwą czułością opiekować się paprotką, a trudny dzień po ciężkiej pracy kończy nie tak męską przecież szklaneczką whisky czy chociażby piwem, ale kubkiem mleka właśnie. Fanem mleka jest także Hans Landa, nazistowski detektyw i oficer (słusznie zasłużył na przydomek „Łowca Żydów”) z „Bękartów wojny” Quentina Tarantino. Landa, inteligentny, oczytany poliglota, kulturalny i kurtuazyjny aż do przesady, by przełamać lody zwykł zamawiać szklankę tego napoju. Tym właśnie udaje mu się zaskarbić sobie zaufanie pewnego Francuza (i pewnie sympatię części widzów), który ukrywa u siebie żydowską rodzinę.
Prócz mleka, w filmach równie chętnie pija się kawę. Najlepiej w towarzystwie papierosów. Jedną z najpopularniejszych palaczek ostatnich lat jest Lisbeth Salander, bohaterka bestsellera „Millennium” Stiega Larsona. Libseth, outsiderka pełną gębą, w głębokim poważaniu ma swoje zdrowie i pali na potęgę. Nie jest wzorem do naśladowania: żywi się mrożoną pizzą i innymi fast foodami, które popija hektolitrami kawy. Kawa zresztą to specyfika typowo szwedzka. Twórcy amerykańskiej adaptacji książki – „Dziewczyny z tatuażem”, która była u nas na ekranach kin na początku roku, oddają ducha książkowego oryginału i w prawie co drugiej scenie występuje kubek tego napoju. Jednak prawdziwy hołd złożył kawie amerykański reżyser Jim Jarmush w filmie „Kawa i papierosy”. Na film składa się jedenaście epizodów (w każdym występują gwiazdy największego formatu), których motywem przewodnim są rozmowy o wszystkim i o niczym (jednak z przewagą „o niczym”), a wszystkiemu towarzyszą nieodłącznie tytułowe papierosy oraz czarny, energetyzujący napój. Ten natomiast pojawia się w każdej możliwej wariacji: jako czarne i mocne jak piekło espresso, delikatne cappucinno czy łagodne latte.

Jeśli na stole pojawiła się już kawa, to do niej musi być coś słodkiego. A kino przecież uwielbia słodycze! Zwłaszcza w nadmiarze. Prawdziwą ucztą dla oka jest film „Charlie i fabryka czekolady”, w którym rolę Willy’ego Wonki, charyzmatycznego właściciela fabryki zagrał Johnny Depp. Wycieczka po czekoladowym raju jest obiektem pożądania wszystkich dzieci w jego okolicy, jednak większości, której udaje się udaje się wygrać szczęśliwy złoty bilet, raczej nie wyjdzie ona na dobre. Johnny Depp wystąpił także w innym filmie dedykowanemu tej najpopularniejszej słodkości – „Czekoladzie”, której bohaterką jest romantyczna wagabunda Vivianne (Juliette Binoche), przybyła do sennego i smutnego francuskiego miasteczka. Vivianne otwiera w nim cukiernię, której wyroby stopniowo odmieniają życie mieszkańców, a samej bohaterce pomagają odnaleźć miłość. Że nic tak nie leczy złamanego serca jak coś słodkiego, wiedziały też bohaterki serialu „Seks w wielkim mieście”, który odkrył dla świata cupcakes – fantazyjnie ozdobione babeczki. Serialowe przyjaciółki, na otarcie łez, zajadały się słynnymi już cupcake’ami z Magnolia Bakery na Bleeker Street. Babeczki okazały się takim hitem, że pomimo iż minęło kilka ładnych lat od zakończenia emisji serialu, Magnolia Bakery do dzisiaj przeżywa oblężenie. Cupcake’i stały się również popularne na całym świecie – dziś niemal w każdym większym mieście znajduje się cukiernia, która zajmuje się ich pieczeniem.

Filmowe słodkości potrafią nie tylko osładzać relacje międzyludzkie. W „Rzezi” Romana Polańskiego niewinna szarlotka odgrywa znaczącą rolę w konflikcie dwóch eleganckich małżeństw, próbujących dyplomatycznie rozwiązać problem powstały pomiędzy swoimi dziećmi. Rzecz dzieje się w nowojorskim apartamencie: na stół wjeżdża domowy wypiek, a wokół rozgrywa się wymiana fałszywych komplementów i ugrzecznionych formułek. Ta gra pozorów kończy się jednak z hukiem, gdy owa nieszczęsna szarlotka wywołuje gastryczną i estetyczną katastrofę na samym środku wytwornego salonu. Później farsa już tylko przybiera na sile osiągając absurdalny wymiar, a skończyć by się przecież mogło o wiele lepiej, gdyby pechowe ciasto nie zostało podane…

Aby po tych słodyczach nie zrobiło się zbyt mdło, na koniec zaproponuję coś solidnego: w filmach też, jak się okazuje, można zjeść porządny i niecodzienny posiłek. Czarna Mamba, bohaterka obu części „Kill Billa” Quentina Tarantino, przygotowuje odwet na dawnej miłości wedle przepisu z fikcyjnego przysłowia otwierającego film: „zemsta najlepiej smakuje na zimno”. Satysfakcją z dokonanej zemsty trudno się jednak najeść. Coś bardziej treściwego i sycącego podawano we francuskich „Delikatesach” Jean-Pierre’a Jeuneta. Film opowiada o post-apokaliptycznej przyszłości, której największą bolączką jest niedobór żywności. Rzecz się dzieje w pewnej obskurnej kamienicy, w której obrotny Rzeźnik wpadł na świetny pomysł na interes: swoich sąsiadów przerabia na… sztuki mięsa. Przy całej swojej ciekawej formie i surrealistycznemu zacięciu, trudno posądzić „Delikatesy” o kulinarne wyrafinowanie. Niech więc elegancką pointą będzie wyborne chianti. Co powinno się nim popić? Hannibal Lecter zaproponowałby fasolkę z wątróbką. Nie jest to jednak danie, które chcielibyście sobie przyrządzić…