Piszę ten tekst i myślę: jak dobrze, że on się nie musi klikać… Nie muszę wprowadzać tu słów kluczowych, nie muszę generować tytułu z obowiązkowym „clickbaitem”, nie muszę nikogo zachęcać, by tu zajrzał. Żyjemy w czasach komunikacyjnego paradoksu. Nigdy wcześniej komunikacja nie była tak prosta. A jednocześnie nigdy wcześniej w historii ludzkości przekazy nie były tak idiotyczne.
Sporo znajomych redaktorów pisze teksty, których wcale nie chce pisać, by potem czytelnik czytał rzeczy, których wcale nie chce czytać (i klikał w to, w co wcale nie chce klikać, lecz tytuł: „ Na punkcie tego gadżetu oszalały wszystkie celebrytki” skutecznie wabi tysiące kursorów czy – już bezpośrednio na smartfonach – palców wskazujących).
Bardzo jestem ciekawa, jak za kilkadziesiąt lat będzie się określać te czasy. Na pewno pojawi się słowo „eksperyment”. Bo jesteśmy królikami doświadczalnymi, z tymi wszystkimi gadżetami (na punkcie których oszalały celebrytki), wygięciem szyi (nad którym rehabilitanci załamują ręce, choć z pewnością wkrótce „amerykańscy naukowcy znajdą genialne rozwiązanie”) wgapianiem się w jeden i ten sam ekran przez pół dnia. Już na oczach mojego pokolenia dzieją się historie nieprawdopodobne, wystarczy spojrzeć na blogi kilkanaście lat temu, a potem na ich dzisiejsze wersje.
Najpopularniejsze polskie blogerki zgodnie przyznają: na ich strony już nikt nie zagląda. Ludzie chcą obrazka, najlepiej, żeby obrazek mówił i żeby od razu odsyłał na stronę produktu, który reklamuje. Bo przecież obrazek reklamuje, prawda? Przecież żadne zdjęcie nie pojawia się ot tak, po prostu, jak dawno temu na łamach raczkujących fotoblogów, gdy nikt nawet nie marzył o złotówce z jego tytułu. W sumie nic złego w obrazkach, gdyby tylko pozostawiały wybór. A coraz częściej nie pozostawiają, jak więc mamy pielęgnować sztukę rozmowy?
Nie czytamy – przeglądamy. Nie rozmawiamy – komunikujemy się.
Znalazłam wspaniały mem odnośnie wprowadzonych pewien czas temu obrazkowych reakcji na sms-y w iPhone’ach. „So happy to live in a time when we finally have universal symbols of just barely giving a shit” – rzecze. Wspaniale, nie musimy odpowiadać, wystarczy dodać serduszko, uniesiony kciuk albo komiksowe „ha ha”, by rozmówca odczuł nasze głębokie poważanie. Czuję się staro, gdy dzieci mówią mi „dzień dobry pani”.
Ale jeszcze starzej, gdy ze znajomymi wymieniamy podobne doświadczenia, że często dzieci nie mówią nic, choć mijają nas codziennie. Ok, dzieciom można wybaczyć, w końcu biorą przykład z rodziców. A to, że wchodząc w 80% miejsc i mówiąc „dzień dobry”, czuję się jak legendarny Czesio z „Włatcuf Móch” (pisownia oryginalna), któremu absolutnie nikt nigdy nie odpowiadał, jest codziennością. Aż mam ochotę rzucić: bierzmy przykład z psów. One zawsze się witają. A jak się nie lubią, dają sobie o tym otwarcie znać i omijają szerokim łukiem. Nie chcę wysnuwać tezy, że zwierzęta mają lepiej opanowaną sztukę komunikacji, na pewno jednak są w tym bardziej szczere.
Miało nie być poważnie, tylko lekko i wakacyjnie. „Trzydzieści modeli bikini, które musisz mieć tego lata”. Może więc na koniec przedstawię moją ulubioną ostatnio grupę, rozsianą po całym świecie, zwaną Clickbait Crusaders. Przemierzają Internet wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu najbardziej absurdalnych „klikalnych” tytułów, by podać odpowiedź, zanim sami wpadniemy w pułapkę. Ich strona Stop Clickbait ma już kilkanaście podkategorii i wersji językowych. Przesłanie jest proste: „My klikamy, byś ty nie musiał”. A zestawienie informacji śmieszne i straszne jednocześnie.
Ostatnie przykłady?
„Wiemy, co się stanie z połkniętą gumą do żucia!” (strawisz ją normalnie). „Oto, co się stało, gdy facet próbował schłodzić napój za pomocą klimatyzacji!” (napój się schłodził). „Córka Eminema wyznaje prawdziwe uczucia do ojca” (bardzo go kocha, proste). Skąd te absurdy? Z nowego systemu wartości, który tzw. klikalność przedkłada nad wszystko inne. Czyli nieważne, czy cię przeczytają, ale ważne, że cię klikną. I tabelka się zgadza. Pilnie poszukuję sposobów skutecznej walki z tym zjawiskiem. I zastanawiam się, czy wystarczy robić swoje, pisać, czytać i uparcie mówić „dzień dobry”, czy uderzyć z poważnym kontratakiem. Może ogłoszę konkurs na najbardziej klikalny tytuł przedsięwzięcia…