Dominika Nowak projektowała buty dla największych światowych marek. Dwa lata temu założyła swoją markę obuwia Vanda Novak, która szybko stała się super hot. Noszą ją gwiazdy, internetowi influencerzy oraz wszyscy, którzy cenią wyrafinowany dizajn.
Czy to prawda, że but może być albo ładny albo wygodny?
- Nie, właśnie chodzi o to, że tak nie powinno być. Projektowanie buta to szukanie kompromisu pomiędzy tymi dwoma pojęciami, to jest coś, czego zawsze poszukiwałam i robię to nadal. Tak samo jest z jedzeniem. Ja lubię jeść i dobrze, i zdrowo. Nie będę nosić ani butów niewygodnych, ani brzydkich.
A szpilki – mogą być wygodne? - Muszą! Mamy takie klientki, które mają po trzydzieści par i chodzą w nich autentycznie przez cały dzień. Bardzo długo pracowałam nad tym, by szpilka była sexy i nie powodowała dyskomfortu. I możesz w niej nawet biec do pociągu, co ostatnio sama sprawdziłam.
Szpilki to od dłuższego czasubestseller Vandy Novak, a dopiero niedawno stworzyłaś sportowe sneakersy.
Musiałaś się do tego modelu przekonać?
- Pierwsze sneakersy zrobiłam jeszcze w mojej poprzedniej marce NUNC i sprzedawały się bardzo dobrze. Sneakers jest wyjątkowo trudnym produktem, na rynku jest wielka konkurencja, zarówno jeśli chodzi modele, jak i materiały, kolory czy technologie, więc żeby pokazać coś ciekawego, trzeba było chwilę nad tym posiedzieć. Z efektu jestem bardzo zadowolona, przyznam, że w mojej szafie sneakersy wygrywają teraz z innymi modelami.
Czy projektantka obuwia ma wiele butów w garderobie?
- Nie pytaj, bo zawsze mam jedną odpowiedź – niewystarczająco dużo!
Czyli jednak?!
- Buty są na tyle ciekawe, że zawsze można znaleźć coś ciekawego. Z podróży zwykle przywożę sobie nową parę, problem jest tylko w magazynowaniem. Dlatego jeśli wejdziesz do mojego mieszkania, buty są dosłownie wszędzie, mam ich pewniekilkaset par. Myślę o tym, by zrobić jakieś archiwum, bo potem szukam jakiejś pary, przeczesuję kufry i znalezienie czegoś zabiera mi dużo czasu.
Pomysł założenia polskiej marki butów premium wydawał się ryzykowny. A jednak się udało i Vanda Novak jest dzisiaj super hot!
- Po niecałych dwóch latach mamy zacne grono klientek. Cieszę się, że udało nam się uzyskać taki status, że kupują nas gwiazdy i kobiety z okładek, że wracają do nas same z siebie, a nie dlatego, że komuś płacimy za promocję. Bardzo wierzę w uczciwość produktu, sama jestem konsumentem, który wie, co dostaje, skąd pochodzą komponenty, lubię jakość i transparentność. Myślę, że to zostało docenione. Współpracujemy z tymi samymi dostawcami, co topowe włoskie marki. Klienci to doceniają i wspierają nas pocztą pantoflową.
Twoje buty można kupić już w Warszawie w prestiżowych lokalizacjach – przy Mokotowskiej oraz w butiku 3noi w Elektrowni Powiśle. Na ile Vanda Novak ma ambicje stania się marką globalną?
- Ma być, jak sama nazwa wskazuje, marką przede wszystkim polską. Słynna Wanda to przecież pierwsza polska bohaterka, taka trochę nasza Joanna d’Arc – mocna, silna, wojująca kobieta. Chcę zakorzenić się tutaj, a potem wyjść w świat, by powiedzieć mu o nowoczesnej Polce z międzynarodowymi ambicjami. Posiadamy wielkie tradycje obuwnicze, których często nie doceniamy. Polska jeszcze niedawno była trzecim producentem butów w Europie, po Włoszech i Hiszpanii. Trzeba walczyć o to, by nasze zakłady nie przegrały rywalizacji z butami pochodzącymi z fabryk chińskich.
Skąd pomysł na biznes? Czy zawsze chciałaś projektować buty?
- Nie, buty wylądowały w moim życiu trochę przez przypadek. Zawsze chciałam się zajmować modą, wiedziałam to bardzo, bardzo wcześnie. Pamiętam, jak w dzieciństwie moja mama przynosiła papier perforowany z pracy na Akademii Ekonomicznej, a ja siadałam i rysowałam na nim sukienki. Tworzyłam całe ich taśmociągi, rozrysowując swoje kolekcje. Miałam osiem lat i mówiłam twardo, że zostanę projektantką mody – byłam jak widzisz dość zdesperowana od małego.
Kiedy uszyłaś swój pierwszy ciuch?
- Miałam szesnaście lat, gdy powstała pierwsza kolekcja i od razu pokazałam ją w TVN.
Naprawdę?!
- Tak, to było w Instytucie Włoskim na Grodzkiej w Krakowie. Udało mi się wkręcić na organizowany tam pokaz pokaz i zaprezentować swoją kolekcję sukien wieczorowych, a całą imprezę relacjonowała stacja TVN.
No dobrze, a jak zaczęła się przygoda z butami?
- Jeszcze w szkole. Moja mama kupiła sobie kawałek koziej skóry, do siedzenia, bo to podobno dobrze robiło na kręgosłup. Złapałam tę skórkę i powiedziałam: „Robię z tego kozaki”. Poszłam do szewca, powstały efektowne oficerki. Pojechałam w nich do Paryża uczyć się mody w słynnym Studiu Bercot i okazało się, że zrobiłam prawdziwy szał. Nie mogłam przejść stu metrów ulicą, by nie usłyszeć pytania od przypadkowych osób, skąd mam te buty. Słyszałam, że to są pewnie kozaki od Yamamoto. Musiałam je zdejmować i pokazywać, że nie posiadają metki.
Ciekaw jestem, czy te buty były wygodne?
- Tak, super wygodne. Pewnie do dzisiaj bym je nosiła, gdyby ich nie zjadły mole (śmiech).
Jak się odnalazłaś w Paryżu, ty, projektantka z mało wtedy znanej pod względem mody Europy Środkowo-Wschodniej?
- Kiedy skończyłam paryską szkołę, pomyślałam: „Co tu można zrobić, gdy jest się w stolicy Francji i nie ma się grosza?
Trzeba założyć własną markę!”.
(śmiech pytającego)
- I właśnie tak zrobiłam, stworzyłam markę NUNC. Przebiedowałam strasznie przez pierwszy rok, ale później to zaczęło hulać, i to nawet bardzo dobrze. Zaczynałam od pożyczonych kilkuset Euro, a po 2 latach moje buty można było kupić już w 50 butikach na świecie. W pewnym momencie miałam klientów z Japonii, Hongkongu, Nowej Zelandii, Karaibów, z całej Europy. Przez przypadek wygrałam również konkurs mody z Dubaju i poleciałam tam, by na zaproszenie szejka wziąć udział w arabskim tygodniu mody. Siedmiu projektantów z całego świata i w tym ja, mięliśmy jeden dzień przeznaczony tylko dla siebie. Śmieję się, że po tym wszystkim byłam przez chwilę słynna w Dubaju.
Czy to prawda, że projektowanie butów jest najtrudniejsze?
- Tak, skomplikowane od strony projektowej są też okulary, ale proces technologii produkcji buta jest o wiele bardziej wyrafinowany. Tego nie da się nauczyć w rok, niezwykle ważne jest doświadczenie. Składania wszystkich elementów w jedną całość to praca wymagająca zegarmistrzowskiej precyzji.
Zdobyłaś wyjątkowe doświadczenie, projektując m.in. dla tak słynnej marki, jak Trussardi. Powiedz, gdzie jest trudniej – pracując dla dużego domu mody czy dla własnej firmy, jak Vanda Novak?
- W Vandzie projektowanie zajmuje mi tylko 20% czasu, a nawet nie – najwyżej 10%. To jest czas, który zostawiam sobie jako przyjemność, myślę „w sobotę będę mieć więcej czasu, to sobie wreszcie coś narysuję”. Cała reszta to prowadzenie biznesu. Kiedy pracujesz dla dużej firmy, projektujesz dziennie dziesiątki modeli i skupiasz się tylko na designie.
Na ile w swojej pracy musisz się liczyć z prawami rynku, z tym, czego oczekują klientki?
- Zawsze musisz się tym kierować, w swojej firmie nawet jeszcze bardziej niż w dużej korporacji. W Paryżu nauczono mnie, że moda to nie jest dziedzina naszej ekspresji. Jeśli szukasz sposobu na wyrażanie siebie, lepiej zostać malarzem czy performerem. Moda to odbicie zbiorowego gustu. Musisz trafić do jak największej liczby osób chętnych do zakupu twojej rzeczy. Trzeba mieć pokorę wobec klienta i słuchać, jakie są jego oczekiwania, a nie robić to, co Tobie się wydaje, że jest modne i ładne. To jest lekcja, którą musi odebrać każdy projektant chcący się utrzymać na rynku.
Jak wiele jest Dominiki Nowak w Vandzie Novak?
- Mhm (chwila zastanowienia). Pytanie, jak wiele Dominika Nowak ma oblicz… Na pewno nie tworzę projektów, których sama nie akceptuję. Nie zrobiłabym czegoś wbrew sobie.
Łatwiej się projektuje dla klienta polskiego, włoskiego czy francuskiego?
- Zawsze ustawiam sobie poprzeczkę na tym samym poziomie. Dla Włochów projektuje się ciekawiej, ale nie ze względu na ich gust, tylko na poziom technologiczny. W Italii mamy najbardziej zaawansowaną produkcję butów na świecie, więc można sobie pozwolić na wiele eksperymentów. Wymagania klientów są niezwykle wysokie, a to pobudza kreatywność.
A polski klient, jest konserwatywny, przywiązany do tradycyjnych kolorów i krojów?Zgodzisz się?
- Jeśli popatrzysz na Tokio, Paryż czy Nowy Jork, także w kontekście kulturowym czy historycznym, mamy wiele do nadrobienia. Mam wrażenie, że nigdy nie byliśmy krajem bardzo skupionym na estetyce, a ostatnie dekady to przykład wielu zaniedbań w tej dziedzinie. Chyba nigdy nie celowaliśmy w tym, by uważano nas za modny naród. Dlatego nasza ulica wygląda dzisiaj tak, a nie inaczej, nie inwestujemy wielkich pieniędzy w swój wizerunek. Ma to również pewne zalety. Włosi dbają niesamowicie o swój wygląd, ale przy okazji są dość powierzchowni, by nie powiedzieć próżni.
Czyli nasza ulica jest po prostu nudna?
- Jesteśmy coraz mniej konserwatywni, a coraz bardziej świadomi mody. Mówię o młodym pokoleniu, zwłaszcza tym z Warszawy czy z Krakowa, które przywiązuje większą uwagę do estetyki. W jej surowym, zachowawczym klimacie dostrzegam bardzo ciekawe zjawiska. Czuję w nich oryginalny powiew wynikający, jak sądzę, z historii całego bloku wschodniego. To jest coś zupełnie innego od kultury włoskiej czy francuskiej. Choć dziesięć lat temu mówiłam to samo, to ciągle powtarzam – to idzie w dobrym kierunku.
Bardzo wierzę w uczciwość produktu, sama jestem konsumentem, który wie, co dostaje, skąd pochodzą komponenty, lubię jakość i transparentność.
Zawsze chciałam się zajmować modą, wiedziałam to bardzo, bardzo wcześnie. Pamiętam, jak w dzieciństwie moja mama przynosiła papier perforowany z pracy na Akademii Ekonomicznej, a ja siadałam i rysowałam na nim sukienki.
W Paryżu nauczono mnie, że moda to nie jest dziedzina naszej ekspresji. Jeśli szukasz sposobu na wyrażanie siebie, lepiej zostać malarzem czy performerem. Moda to odbicie zbiorowego gustu.