Z Przemkiem Błaszczykiem, szefem kuchni Manana Bistro & Wine Bar w Chorzowie i chef patron Cooler Food w Katowicach, rozmawia Marta Kudelska
Przez ulicę Wolności w Chorzowie co jakiś czas przejeżdża rozklekotany tramwaj. Obok przemykają ludzie, nad ich głowami wiszą niezbyt ciekawe reklamy. Spacerując ulicą ma się wrażenie jakiegoś totalnego chaosu, jednak gdzieś spod tego przebija się niezwykła ekscytacja. Właśnie w tym miejscu Przemek Błaszczyk otworzył bistro, jedno z najlepszych na Górnym Śląsku.
Pańskie pierwsze wspomnienie związane z gotowaniem?
Radość. Z tego, że udało mi się coś zrobić, a moi goście wyglądają na uśmiechniętych i chcą więcej.
Jaka była Pańska ulubiona potrawa w dzieciństwie?
Gdy byłem dzieckiem, jedzenie przychodziło mi z trudem. Jedyne na co miałem ochotę to słodycze. Jednak po dziś dzień jestem fanem pierogów ruskich, choć nie wiem, czy w dzieciństwie jednak kluski leniwe nie brały góry.
Kiedy pomyślał Pan, że zajmie się gotowaniem?
Pamiętam, jak wyjadałem babciny farsz do pierogów, czy surowe kruche ciasto. Uwielbiałem siedzieć w kuchni. Gdy byłem jeszcze w szkole podstawowej, moja mama prowadziła restaurację i chyba wtedy w pełni zacząłem marzyć o związaniu się z gastronomią.
Jak wyglądała Pańska kariera, nazwijmy to, „od kuchni”?
Motorem napędowym była rodzinna restauracja, a właściwie klub połączony z galerią i restauracją. Stety, niestety rodzice zabronili mi pójść do gastronomika. Jednak pasja gotowania była we mnie tak silna, że postanowiłem postawić na swoim i w trakcie studiów ukończyłem kilka kursów u Kurta Schellera, dużo też gotowałem dla znajomych, zdarzyło mi się również dorobiać, organizując imprezy kulinarne jako prywatny kucharz. Zaraz po studiach postanowiłem wyjechać na 3 miesiące za granicę, żeby zobaczyć pracę „od kuchni“. Z trzech miesięcy zrobiło się półtora roku.
W 2009 roku otworzył Pan bistro w Chorzowie. Wówczas dopiero moda na Śląsk się rodziła. Nie bał się Pan porażki?
Po powrocie z Londynu nie miałem w planach otwarcia knajpy. Szukałem kuchni pod catering, żeby dalej rozwijać rozpoczęty jeszcze na studiach projekt prywatnykucharz.pl. Jak zawsze los wziął sprawy w swoje ręce i zamiast kuchni znaleźliśmy sklep mięsny, który przerobiliśmy z żoną na bistro. Po powrocie do kraju byłem tak naładowany energią do gotowania, że nie myślałem o porażce. Choć przyznaję, że początki były ultra trudne.
W pewnym momencie okazało się, że Pańskie bistro dostało, aż 2 czapki w przewodniku Gault & Millau. Jak wyglądały dni po publikacji przewodnika?
Przewodnik ukazał się już po moim uczestnictwie w programie Top Chef, który rozpędził nasze bistro do granic możliwości. Nigdy nie gotowałem dla nagród, gwiazdek, czapek etc. Zawsze miałem na uwadze szczęście gości w moim lokalu. Ukazanie się przewodnika i otrzymanie aż dwóch czapek od inspektorów Gault & Millau przerosło moje najśmielsze oczekiwania i utwierdziło w słuszności obranej wcześniej koncepcji.