Koniec lat 70. w londyńskiej dzielnicy Covent Garden. Wokół mnóstwo teatrów, na pierwszym planie gmach słynnego Royal Opera House, ale uwagę młodych ludzi ściąga zupełnie inne miejsce. Dookoła niego ustawiają się tłumy. Czekają na to samo co tydzień temu – wtorkową noc z muzyką Davida Bowiego.
Zanim jednak goście oddali się muzycznym szaleństwom na parkiecie, musieli przejść selekcję. Pilnujących wejścia do klubu ochroniarzy nie dało się jednak przekupić zasobnością czyjegoś portfela, gdyż w Blitz Club kartą przetargową mogły być tylko dziwaczny styl i charyzma. Dla „makijażowych laików” i wielbicieli szarych kolorów stanie w długiej kolejce przed klubem było tylko stratą czasu. Zamiast śpiewać z Bowiem „You kiss me. With your kiss my life begins…”, co najwyżej mogli pocałować klamkę Blitz. Zresztą nie byle jacy goście byli już odprawiani z kwitkiem – legendą stało się nieprzepuszczenie przez bramkę Micka Jaggera. Powód? Podobno wygląd lidera The Rolling Stones był „zbyt normalny” jak na oczekiwania klubu. Kto miał bilet wstępu od ręki? „Blitz Kids” – ekstrawaganccy „nowi romantycy”.
Noce Bowiego
Dzieci klubu Blitz miały dość jazgotliwego punk rocka. Haseł „no future”, „wściekłości i brudu” oraz buntowników w niedbałych fryzurach i podartych spodniach. Od rozstrojonych gitar Sex Pistols wolały dźwięki syntezatora, instrumentu wówczas „zakazanego” na scenie rocka. Niekonwencjonalne taneczne rytmy świetnie współgrały ze stylem klubowiczów. Punkowe uniformy, z mnóstwem agrafek i łańcuchów, zastąpiły wymyślne kostiumy – ubrania we wszystkich kolorach tęczy, o fantazyjnych krojach, pełne ozdób, takich jak żaboty, koronki czy kokardy. Ekstrawaganckie i teatralne stylizacje uzupełniały wysokie buty i różnorodne nakrycia głowy. Dopełnieniem romantycznego anturażu były starannie dopracowane fryzury oraz precyzyjnie wykonane makijaże.
Do cyklicznych imprez, organizowanych przez Steve’a Strange’a i Rusty’ego Egana – późniejszych członków grupy Visage, przygotowywano się z tygodnia na tydzień. Klubowicze (wśród nich głównie studenci artystycznych szkół – St Martin’s School oraz Central School) kupowali materiały, z których szyli nowe kostiumy, przerabiali stare ubrania i dobierali do nich niekonwencjonalne dodatki. Tutaj zawartość portfela nie miała żadnego znaczenia – brak pieniędzy na nowe ubrania tylko wzmagał kreatywność i pobudzał wyobraźnię.
– Hymnem klubu była piosenka „Heroes” Bowiego. Dlatego, że „choć przez jeden dzień” mogłeś wyglądać tak jak chcesz i być kimś więcej niż to, co oferuje ci Wielka Brytania – wyznał Rusty Egan w rozmowie z magazynem „The Guardian” z 2010 roku.
Na wygląd klubowiczów niemały wpływ miała oczywiście fascynacja glam rockiem i androgynicznym wizerunkiem Ziggy’ego Stardusta. Podobnie jak postać wykreowana przez Davida Bowiego, goście Blitz przełamywali stereotypy związane z płcią kulturową. Mężczyźni nie stronili od kolorowych cieni do powiek, sukienek czy obcasów – w klubie Strange’a i Egana można było wyrażać siebie na mnóstwo różnych sposobów. A co na to sam Bowie? Przy okazji pracy nad nowym teledyskiem „Ashes To Ashes” z albumu „Scary Monsters (and Super Creeps)” zaprosił na plan swojego klipu Steve’a Strange’a oraz kilku stałych bywalców klubu. Ten epizod wyraźnie przyczynił się do jeszcze większej popularności Blitz Club, a tym samym stał się momentem narodzin subkultury New Romantic.
„Wszyscy znikamy w szarości…”
Chłodnym, elektronicznym rytmom, będącym wówczas niespotykaną mieszanką rocka i popu, towarzyszyły pełne nostalgii i melancholii teksty. „Wszyscy znikamy w szarości…” – śpiewali członkowie grupy Visage, formacji założonej przez Steve’a Strange’a, która zyskała popularność, dzięki przebojowi „Fade To Grey” pod koniec 1980 roku. Wkrótce z duchem nowego nurtu poszli kolejni artyści, wśród których nie zabrakło stałych bywalców Blitz. W tym gronie pojawił się niejaki George Alan O’Dowd, znany pod pseudonimem Boy George wokalista Culture Club, niegdyś pracujący jako szatniarz w słynnym londyńskim klubie. Kolejnym produktem czasów „new romantic” była grupa Spandau Ballet, która wypłynęła, dzięki przebojowi „To Cut a Long Story Short”. Niektórzy są jednak zdania, że do największej popularności tego nurtu przyczyniła się grupa Ultravox ze swoim kultowym albumem „Vienna” i tytułową piosenką uznawaną za hymn „new romantic”.
Nowofalowe brzmienia idealnie korespondowały z charakterystycznym stylem artystów. Jak opisał ich kiedyś Tomasz Beksiński, „niektórzy piewcy new romantic z powodzeniem pełnili rolę efektownych wieszaków na kolorowe ciuchy, przez co stali się dyktatorami mody (vide Duran Duran)”. A jednak moda ma już taką naturę, że często bywa zmienna – tak wyrazistej stylistyce ciężko było utrzymać się na pozycji najgorętszego trendu. Efekt był taki, że po kilku latach popularności artystom trudno było znaleźć nowy język i wymyślić coś równie wyrazistego. Nie da się jednak zaprzeczyć, że po tej muzycznej efemerydzie pozostało całkiem sporo dobrych utworów, które do dziś lecą z głośników na wielu imprezach.
Kamila Żyźniewska