To botox or not to botox. Początki stosowania toksyny botulinowej w medycynie estetycznej sięgają lat 70. XX wieku. Botox to królowa medycyny estetycznej, która niedługo świętować będzie 50-lecie panowania. Myślę, że okrągły jubileusz to dobry czas na małe podsumowanie posługi w służbie przedłużania młodości. Myśląc o jadzie kiełbasianym moje myśli kierują się w stronę Margaret Thatcher, bynajmniej dlatego, że Pani Premier była miłośniczką medycyny estetycznej.
Botulina to prawdziwa żelazna dama neuroprzekaźników – twardą ręką blokuje impulsy niezbędne do skurczu mięśnia, a to właśnie praca mięśni odciska się piętnem na skórze. Zarówno Thatcher i toksyna jadu kiełbasianego mają zagorzałe rzesze zwolenników oraz przeciwników. Pomimo wielu mankamentów związanych ze sprawowaniem urzędu BTX nie zamierza przechodzić na zasłużoną emeryturę.
Jackie Stallone zapewne spali mnie na stosie za to, co teraz napiszę – mimo wszystko zaryzykuję: zastanówmy się dwa razy, zanim zdecydujemy się na zaaplikowanie sobie botoxu. Współczesna medycyna estetyczna oferuje naprawdę wiele rozwiązań w temacie wygładzania zmarszczek. Dlaczego uważam, że toksyna botulinowa powinna być rozwiązaniem ostatecznym?
Otóż moi drodzy, BTX absolutnie nie jest świętym Graalem, a i pewnie nikt z nas nie jest niezniszczalnym Indianą Jonesem. Cytując Iron Lady: „Tak. Lekarstwo jest gorzkie…” – wstrzykując sobie toksynę, która dziesiątkowała żołnierzy na froncie, fundujemy prawdziwe manewry mięśniom, w okolice których podajemy preparat.